czwartek, 21 lipca 2022

Reshuffle

    Fale rozbijały się o ściany naszego wielkiego statku. Czułam słony zapach bryzy i słońca, który działał na mnie uspokajająco. Wpatrywałam się w pokaz siły wody walczącej z nami, byśmy nie mogli płynąć tam gdzie chcemy. Generalnie ostatnio dość dużo znaków na niebie i ziemi jasno wskazywało nam, że nie dryfujemy pod ramię z przeznaczeniem. Mnie na przykład już cztery razy usiłowano zabić. Śpię sobie, nie wadze nikomu, aż tu nagle bęc. Ktoś dość nieudolnie uderza mnie rurą w głowę. Przecież to by mnie nie zabiło. To nikogo by nie zabiło... 

     Całe szczęście ja znam skuteczne sposoby dekapitacji człowieka za pomocą mojej nowej, jeszcze cieplutkiej protezy. Nim wyjechałam, Hermes wręczył mi pokrowiec skrywający tą ślicznotkę. Lekka i wytrwała, stworzona specjalnie dla mnie. Ma wysuwane ostrze, które przekroi niemal wszystko. Głowy tych kretynów zawsze nabijałam na pręt umocowany na górnym pokładzie. Pięknie się prezentują zamiast tradycyjnej syrenki. Jeszcze trochę i będą wyglądać jak szaszłyk ze zdrajców. O dziwo nikt z nich nie był niewolnikiem, każdy należał do organizacji, co oczywiście zgłoszę, gdy tylko wrócimy. Pewnie Posejdon ich przysyłał. Sam na razie nie bardzo mógł się ze mną zmierzyć. 

     Karą za niewykonywanie rozkazów Zeusa było przewiercenie biedakowi kolan. Nie ma dostępu do cerberosa więc goi się w normalnym tempie. Mam rozkaz podać mu stosowną dawkę dzień przed wielkim starciem (mecha Tess kontra... kraken?). Posejdon wychodzi z kajuty tylko wieczorem, gdy pcha przed sobą wózek, na którym leżą zwłoki którejś z jego kochanek. Ostatnio miewa paskudne humory. Codziennie zabija jedną z nich. 

    Nie żeby mi było suk szczególnie szkoda, ale mógłby to robić odrobinę czyściej. Na pewno jest co sprzątać, bo leję się z nich jak z kranu. Widziałam już jak wyrzuca ciała do oceanu niczym zepsute zabawki. Cena luksusu, ciekawe czy wiedziały na co się piszą... 

     Ktoś zmierza w moim kierunku...

     - Tata?

     -  Nie... Tess, mamy dwie doby do celu, może byśmy zaczęli się przygotowywać? Triangul to nie jest przeciwnik, którego można zaatakować tak ot.- powiedział dowódca najemników. 

     - Ty nawet ludzi nie potrafisz ogarnąć, a co dopiero wielkiego przypominającego wyspę stwora... przyniosłam wam z rezydencji po jednym M249, macie pełno M24, same dobre literki i cyferki, już nie wspomnę o tym bajecznym ładunku wybuchowym, który mam wsadzić mu do środka, żeby się trochę rozerwał.. 

    - Ale jaki ty masz plan kobieto, ja nie wiem gdzie mam ludzi ustawić! 

    - Chciałabym żebyście dawali z siebie wszystko, każdą łuskę. Ja w tym czasie z Posejdonem popłynę z ładunkiem pod Krakena i zrobimy kabum. 

     - Kabum. 

     - Tak. 

     Widziałam jak się powstrzymuje, żeby mi nie powiedzieć jak bardzo uważa mój plan za wybrakowany. Wiedział, że to ja tu dowodzę, niby Posejdon miał coś do powiedzenia, ale ostateczne kroki podejmuje ja. W zasadzie nie jestem przecież kretynką, miałam plan i był on naprawdę dobrze doprecyzowany. Niemniej mógłby on wywołać małe poruszenie, więc wszystko im powiem już w ostatniej chwili. Potrzebuję chaosu, który zostanie wywołany. 

    Odszedł nie żegnając się oficjalnie. Odnotowałam to w pamiętniczku. 


                                           *     *      *      * 


    Gdy nastała noc ja dalej siedziałam pełniąc samozwańczą funkcje upośledzonego trzeciego oficera. Nie wiem czy widzieliście kiedyś mrok na takim statku, szczególnie dziś, gdy niebo przysłania ogrom chmur.  Nie widać nic poza granicą pokładu, którą wyznaczają dogorywające światełka. Ja jednak czekałam na ten jeden moment. Posejdon wyszedł pchając przed sobą wózek, na którym siedziała zakneblowana kobieta. Ledwo oddychała, przez złamany nos. Krew zaplamiła jej strzępy ubrań, które już bardzo nieśmiało usiłowały ją osłonić. W jej postawie widziałam obojętność owcy prowadzonej na rzeź. Wiedziała co się stanie, wiedziała, że nie może nic zrobić. Ciekawe czy by się uśmiechała wiedząc co się zaraz stanie. 

   Gdy spadała z krawędzi statku nawet nie pisnęła. Wiedziała, że krzyki nie pomogą, ale zrobiłam to ja, dowódca batalionu jednoosobowej armii- Tess. złapałam ją tak, by nie umarła od zderzenia z takiej wysokości z taflą wody. Zadbałam też by nie rozszarpały nas turbiny, a to wszystko, by potem wciągnąć ją spowrotem na pokład. Ściągnęłam jej taśmę z ust gdy już się trochę uspokoiła. Patrzyła na mnie jak na Boga, którym zapewne teraz w jej oczach byłam. 

    - Wiem, wyglądam olśniewająco, a teraz dziękuj. Nie krępuj się. 

    - Czemu mnie uratowałaś, nienawidzisz nas. 

    - Bardzo dziwnie wymawiasz dziękuję. Jesteś mi potrzebna do pewnej czystej roboty, dzięki której świat będzie lepszym miejscem. I nie schlebiajcie sobie jakbyście były wyjątkowe. Wszystkich nienawidzę, może poza Hermesem, jest uroczy i praktyczny.  

     - Dziękuję, ale... co teraz ze mną będzie. Umrę tu bez jego obrony. 

     - No pojebana kobieta. Konkubent bije i zrzuca ze statku na pożarcie rekinom, ale przynajmniej kupi kwiaty, co? Ja Cię ochronię, będziesz mieszkać w kajucie do której nikt nie ma wstępu, bo tylko ja mam do niej klucz i ustawiam przed nią zwłoki szczurów, które łapie. 

    - Fuj... Jest jeszcze jakaś kochanka Posejdona tam? 

    - Nie, wszystkie do tej pory miały połamane kończyny, więc by mi się nie przydały. Ty masz tylko przestawiony ryj, to nie przeszkadza w zadaniu. 

     - Chyba każda następna będzie w dobrym stanie. Wiemy, że nas zabije więc już nie stawiamy oporu bo to nie ma sensu. używamy luksusów póki możemy... 

    Uśmiechnęłam się i pomyślałam o tym, że teraz ja sobie zbuduje harem, ale wyszkolę je w jeden księżyc i sprawie, że będą naprawdę pożyteczne. Samym ładnym wyglądem nie zapracują na suszone owocki z mojej walizki. Po cichutku przetransportowałam zacną damę do jej komnaty, w której spędzi rejs (hehe).  Potem zamknęłam ją od zewnątrz i ustawiłam kupkę zasuszonych trupków pod samymi drzwiami. Idealnie. Teraz może się czuć jak księżniczka w zamku pilnowanym przez smoka. Ma tam nawet kibelek, a jak na standardy tego statku- to już luksusy. 

    Wracając do kajuty klasycznie zabiłam jakiegoś najemnika, który usiłował mnie zabić, nadziałam jego głowę na pręt razem z resztą kolegów, umyłam zęby i położyłam się w łóżku ignorując zapach materacy. 


                                            ***** ***


   Kolejny wspaniały dzień rozpoczęłam od odwiedzenia mojej księżniczki w zamku, nastawiłam jej nos, uzupełniłam zapas wody, dałam trochę jeść i zostawiłam uniform, w którym wyglądała jak nikt. Idealnie. Czułam się jakbym miała zwierzątko. Taka świnka morska, ale robiąca do kibelka więc nie trzeba sprzątać. Zrobiłam jej krótki wykład na temat skradania się. Jest to jedna z pierwszych lekcji, której nauczyłam się w akademii zabójców chujwiegdzie imienia Zeusa. Potem trochę poćwiczyłyśmy, żeby nabrała wprawy i zostawiłam jej instrukcje czynności, które ma ćwiczyć już samodzielnie przez cały dzień. Wieczorem pewnie dostanie nawet koleżankę do towarzystwa (czy muszę rejestrować hodowle?) i razem będą zgłębiać tajniki Nie Chodzenia Jak Słoń W Składzie Porcelany. Genialnie. Potem pokręciłam się po statku, zeszłam nawet do ładowni żeby pomachać łopatą. Niewolnicy mnie uwielbiali. Wyręczałam ich przez kilka godzin w najcięższych zadaniach, bo chciałam sobie poćwiczyć żeby mieć piękne napakowane ciało, o powabie podobnym do Ronniego Colemana. Poza tym zawsze przynosiłam troche suszonego mięsa dla moich zmienników. Ależ mieli miny gdy im coś przynosiłam. Słońca od roku nie widzieli, a co dopiero posiłku lepszego niż karma dla psów. Choć osobiście uważam, że puszki z mokrym żarciem dla psów są stygmatyzowane, widzieliście jakie mają makro? 

    Potem zjadłam obiadokolacje i udałam się na górny pokład by już do wieczora leżeć tam i się opalać. Jednocześnie unikałam dowódcy najemników, który już srogo panikował i mogłam wypatrywać następnej księżniczki do przechwycenia. Czy już wszystkieeee maaaasz, księżniczki! 

     Posejdon długo się nie wyczołgiwał ze swojej nory. Dziś wyglądał jak szaleniec, cały uwalony w kokainie, ręce mu drżały gdy wlókł przed sobą wózek z kolejną przeterminowaną kochanką. Ta wyglądała jakby miała totalnie wyjebane. Goła, nawet nie zakneblowana, noga na nogę zarzucona- no Bijons na wózku inwalidzkim. Brakowało mi tylko żeby go popędzała, a przysięgam zaśmiałabym się szczerze po raz pierwszy od baaaardzo dawna. Na krawędzi statku sama wstała z wózka i skoczyła w czerń okalającą pokład. Oczywiście powtórzyłam schemat z poprzedniego dnia i wytłumaczyłam jej wszystko bardzo szybko, bo było mi mokro i zimno. Wczoraj na 100% była cieplejsza woda. Jak zwykle było, łał, ale jak to, czemu i po co, łaaał, dziękuję Ci o wielka i wspaniała Tess, masz takie piękne bicepsy... Skromnie ją powstrzymałam i zaniosłam do kajuty by mogła złączyć się w uścisku pełnym przyjaźni wraz ze swoją przyjaciółką. Tak było. 

     - Jezu ale cuchniesz. 

     - A ty masz koszmarny ryj połamana kurwo.

    - Nie jestem kurwą tylko damą do towarzystwa!

    - On nam nawet nie płacił durna szmato... 

     Nie mogę tego dłużej słuchać, takie połączenia mnie wzruszają. Jutro wielki dzień, zostawiłam więc te dwie damy i powtórzyłam wczorajszy wieczorny schemat. Jutro się zatrzymamy i będziemy polować na wielkie mackowe gówno. 


                         ***** *** * ************


    W połowie nocy lotniskowiec się zatrzymał.

    Obudziło mnie walenie w drzwi i krzyki. Dowódca najemników organizacji przejął dowodzenie nad okrętem i jak prawdziwy przerażony kurczak kazał zatrzymać misje. A teraz pod moimi drzwiami roiło się od jego chłopaczków i dziewojek. Wszyscy coś tam krzyczeli, że mam wyłazić, bo dowódca wzywa, blablabla. 

     Umyłam twarz by się rozbudzić, nienawidzę jak mnie tak bezceremonialnie wyciągają z wyra na jakieś bunty. Ubrałam jeden z kombinezonów z kewlarowymi wstawkami, dopasowany do mojej ułomności. Założyłam kask motocyklowy z klapą która pozwalała widzieć w ciemności i połączyłam się z wabikiem, który mógłby mi się teraz przydać. Wezwałam mojego małego pomocnika jednym prostym kliknięciem i przygotowałam się do wyjścia z kajuty. Dwa pistolety są, katana jest, shotgun Kel-Tec KSG jest, możemy iść.

     Otworzyłam drzwi tak jak lubię najbardziej- z buta. Efektownym wyjściem powaliłam dwóch panów i jeszcze zgrabnym machnięciem kataną raniłam pięciu debili kłębiących się pod moją kajutą. Przebijałam się jak najszybciej na górny pokład. Cięłam po nogach i jak dobra gimnastyczka robiłam uniki. Dookoła panował chaos, w półmroku poruszałam się sprawniej i skuteczniej niż ta banda karków. Ciekawostka- Ci, którzy nie potrafili ukończyć akademii na swoich eksperckich poziomach zostawali właśnie takimi karkami. Byli zbyt durni by organizacja wynajmowała ich na zewnątrz. Nadawali się tylko do bezmyślnego pilnowania obiektów- taka ochrona w sklepie tylko bez karty inwalidzkiej i z lepszą bronią. Nie każdy seryjny morderca i psychopata to geniusz, trzeba się z tym pogodzić. 

    Ale dobra my tu gadu gadu, a ja już jestem na górnym pokładzie! 

    Strzelałam w stopy najemnikom usiłującym mnie złapać. Widziałam dowódcę najemników, darł ryja i wymachiwał łapami, jakby ustawianie w odpowiedni sposób tych pionków miało zmienić jakkolwiek ich sytuację. Spojrzałam na niego gdy dobiegłam do relingu. On też się na mnie patrzył, ale z autentycznym strachem na twarzy. Wolał mieć w garści osobę, która wie gdzie są wszystkie zaawansowane zabawki od Zeusa. 

     Pokazałam mu dwa faki i zeskoczyłam z lotniskowca prosto w paszczę ciemności. 

      Przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy. 

     Skoczyłam w idealnym momencie. Wiedziałam, że mój pieszczoszek już na mnie czeka. Ześliznęłam się po szyi Hydry i rozsiadłam się wygodnie na jej plecakach. To naprawdę super, że organizacji udało się ją schwytać żywcem i zniewolić za pomocą czegoś, co najbardziej przeraża plackoziemcow- nowoczesnej technologii, przejmującej kontrolę nad umysłem jeńca. Hydra właściwie jest już tylko powłoką, która słucha moich rozkazów. Kto ma kask ten ma władzę nad potworem o 23 głowach. 

    Moja pomocnica wpełzła na pokład statku bez żadnego problemu. Zmiażdżyła kilku najemników po drodze, ale to ofiary... na które byłam gotowa. Nazwijmy ją jakoś żebym się ciągle nie powtarzała z tą diaboliczną nazwą.

     Lodzia wydarła kilka pysków na raz i wszyscy na lotniskowcu zamilkli. 

     - Dziękuję Lodziu. Ludu Cyklady, zebraliśmy się tutaj, by pokonać Krakena. Nie po to byście panikowali i wszczynali bunty, bo Wasz dowódca jest totalnym młotem i nie potrafi wykonywać moich prostych rozkazów. Przez to, że się tak brzydko zachowali się musiałam wezwać Lodzie przed czasem, a to oznacza że będzie chciało jej się jeść. Przynieście na pokład wszystkich, którzy polegli za nic. Społeczeństwo i tak nie będzie za nimi płakać. 

      Teatralnie zeskoczyłam z jej grzbietu i pewnym krokiem podeszłam do dowódcy Najemników. Wymierzyłam mu prosto w klatę i pociągnęłam za spust. 

     - Kto nie miał ani jednego minusa na zajęciach u Hadesa?- jakiś wyglądający jak szczur typek podniósł rękę - najszybszy awans w twoim życiu. Zorganizuj żarcie dla Hydry i wznów pracę tej wielkiej łajby. Pilnujcie Posejdona, żeby nie nawiał na końcówce i macie się zatrzymać dopiero na dwie godziny przed terenem trójkąta bermudzkiego. 

    - Tak jest.

    - Bądź grzeczny, to szepne dobre słowo Zeusowi i zostaniesz na tym stanowisku o wiele dłużej. Wybierz jeszcze z oddziału ludzi którzy nadają się do stresującej pracy. Miałeś same plusiki u pana od obserwacji to dasz radę. 

    - Tak jest. 

     Jezu jak dobrze słyszeć w końcu takie proste słowa, bez żadnego podważania moich kompetencji. To naprawdę bardzo świeże podejście. Między zaufaniem do mnie, a strachem jest pewnie bardzo cieniutka linia, ale naprawdę warto. Dzieciak na pewno wróci do domu cały i zdrowy przy takiej dozie rozsądku. 

     Zeszłam do pokoju w którym zostawiłam moje panienki do towarzystwa, dałam im znać co tu się działo żeby się uspokoiły. Ułożyłam kupkę szczurów spowrotem i udałam się na zasłużony spoczynek do własnej kajuty. 

   Rozebrałam się, schowałam pod kołderkę i zasnęłam. 

    Śniłam o dawnej Tess. Patrzyłam na nią z czułością. Gdyby nie odporność na jakiś wymyślny narkotyk i wielka dawka farta byłabym dalej taka jak ona. Ciężko bym pracowała i nic z tego nie miała. Życie dla mnie to teraz zabawa, mogę skakać z dużych wysokości, bić się z kim chce, łamać kości palcami bez żadnego oporu i kierować się instynktami. Normalni ludzie nie do końca powinni tak robić. Na pewno fajnie by się bawili, ale ta część gdzie ratuje Cię fart kiedyś się kończy. Przeważnie jeśli nie jesteś potworem naszpikowanym jakimiś mutagenami ciężko przeżyć spotkanie z przeznaczeniem. 


                               *.    *.     *.     *.    *.   


    Po zatrzymaniu Cyklady o poranku wyselekcjonowałam 20 najemników spośród przyprowadzonej na górny pokład grupy. Idealnie się nadawali, każdy z nich dostał sprzęt do nurkowania i pasy by przypiąć się do głowy Hydry. Dostali też po jednym APS. Poinstruowałam ich jak się zamocować na głowie potwora i kazałam przećwiczyć manewrowanie w tych niewygodnych pozycjach. To mój oddział samobójców. Mam ochotę im namalować czerwone kropki na środku czoła, ale wtedy mogą nabrać podejrzeń. Lodzia po wcześniejszej przekąsce była bardzo spokojna. Mając kask na głowie wydałam jej kilka rozkazów, żeby się nie stresowała tym zamieszaniem dookoła. Grzecznie pozwalała manipulować pasami przy swoich obleśnych pyskach i nie protestowała, gdy jeden z najemników przez przypadek pacnął ją w oko butem. Byliśmy gotowi. Teraz wystarczy wytłumaczyć Posejdonowi, że mój plan zakłada rzucanie nim. Powinno pójść wyśmienicie. 

     - Nie ma opcji wariatko...

     - Każdy ma swoją misję jaśnie Posejdonie. 

     - Ale ten pomysł jest durny. Widziałaś kiedyś Krakena? 

     - Tak, widziałam twoje nagrania, dlatego mój plan zakłada wykorzystanie jego słabości na naszą korzyść. Mamy Hydrę do pomocy, zwierzaka, który nie chciał się słuchać Ciebie, ale najwyraźniej mój nie wyżarty przez kokainę mózg jej bardziej odpowiada. 

    - On ma zęby. 

    - Owszem, dlatego będziemy mieli coś co nam pomoże. 

    - Niby co przebije zęby Krakena? 

    - Siła pierdolnięcie nami przez Hydrę. Poczekamy na odpowiedni moment, moi ludzie będą nas osłaniać z dołu, potem mają też nas zgarnąć. Na statku będą nawalać z ciężkich dział, będzie dobrze. 

     - Jakby to miało być takie łatwe, to już dawno bym to zrobił sam. Bez twojej... pomocy... 

     - Czemu nikt mnie nie docenia? Uwierz, miałam lekcje Biologii całkiem niedawno, ty pewnie z 20 lat temu, dlatego nie pamiętasz pewnych ważnych rzeczy o anatomii ośmiornic. Bo Kraken to tylko przerośnięta wkurwiona ośmiornica. Ostatnio sporo o nich czytałam i w przeciwieństwie do ciebie wiem coś, co działa na naszą korzyść. 

    - Zginiemy - powiedział poważnie i zatrzasną mi drzwi przed nosem. 

    To urocze... myśli, że ma jakikolwiek wybór. 

    Wierzyłam jednak, że przygotuje się jak trzeba, założy odpowiednie ubranka i będzie wspaniałą kulą armatnią. 

     Sama musiałam się ładnie ubrać. Żadnych zbroi z kewlarem! Czas na kostium kąpielowy zasłaniający mnie od kostek po szyję. Nałożyłam też ochraniacze na kolana i łokcie, bo to zdecydowanie się przyda i takie śmieszne butki które wyglądały jak skarpetki rozdzielające palce. Miały mega powierzchnię antypoślizgową, musiałam bardzo ostrożnie w nich chodzić po statku, bo chwila nieuwagi i wyrżnęłabym się jak długa. Zaszłam do Kajuty Posejdona i odkryłam, że jego ubranie na misję to koszula w kwiatki, biała podkoszuleczka i szorty plażowe. Klapki... Kretyn założył klapki. 

     - Wyjebiesz się w tych klapkach. 

     - Ten klapek utknął kiedyś w pewnej bardzo...

     - Nie, błagam, wujku, nie kończ tej historii. 

     - Żałuj, jest bardzo barwna. 

     - Mam dla ciebie Cerberosa. Taka konkretną dawkę. Powiem Ci jedno, teraz naprawdę mam działko w protezie więc nie fikaj. Wtedy mnie zaskoczyłeś, teraz jestem po podwójnej maksymalnej dawce dobowej. Nie wkurwiaj mnie i słuchaj rozkazów, bo od tego zależy powodzenie misji. 

     - Ile razy dowodziłaś? 

     - Mam nie liczyć ćwiczeń w akademii zabójców? Ani razu. To będzie zajebisty debiut. 

     Posejdon uśmiechnął się jak dumny wuja i włożył sobie do gęby cygaro. Śmiał się ze mnie całą drogę na górny pokład. Założyłam kask motocyklowy, tym razem wodoodporną wersję połączona z małą butlą tlenowa, która starczy tylko na 2 minuty. Większa by mi tylko przeszkadzała. Mój towarzysz potrafił wytrzymać pod wodą bez oddechu przez 10 minut, nie potrzebował takich bajerów. Ciekawe czy jak wejdzie do wody to zmieni się w syrenkę? 

    Powiedziałam dowódcy gdzie są ich działka, gdzie ma je rozstawić i jak ma dowodzić ostrzałem. Gdy wpłyniemy do trójkąta, nie będzie szans na dokładniejsze porozumienie się. Ja będę na dole, przymocowana do łba wielkiego potwora. Miejsca na kolejne radyjko brak, a szczerze powiedziawszy nawet nie miałam ochoty dowodzić dwoma uderzeniami na raz. Dadzą sobie radę i tak od nich zależy bardzo niewiele. 

      Pomogłam Posejdonowi się zamocować i zrobiłam to samo z moim pasem. Teraz jesteśmy zdani na Lodzie. Wydałam jej rozkaz zejścia z pokładu więc powoli i w miarę delikatnie rozwinęła ogon i udało jej się nie zanurzyć łbów z nami wszystkimi w wodzie. Płynęliśmy szybciej niż Cyklada, która w porównaniu z mitycznym wężem wodnym była jak wielką niezdarna krowa w basenie. 

   Po dwóch godzinach wpłynęliśmy w strefę, gdzie woda miała inny kolor. Powietrze było ciężkie i śmierdziało stęchlizną. Wystrzeliłam flarę żeby Cyklada się zatrzymała. Z tej odległości spełnia swoją misję. 

    Zresztą Kraken pewnie już wie, że tu jesteśmy. 


czwartek, 17 lutego 2022

Scourer

    Obudziłam się z silnym poczuciem, że coś jest nie tak. Nie dość, że w nocy męczyły mnie koszmary, to wstałam z okropnym bólem rozrywającym moje żebra. Każdy wdech palił żywym ogniem, kości jęczały pod skórą z bólu, a to wszystko dlatego, że Tom postanowił trzymać na mnie swoją rękę. 

    Zrzuciłam ją wkurzona i wygrzebałam się z gniazda prześcieradeł i kocy, które się dookoła nas utworzyło. Byłam niewytłumaczalnie wściekła na samą siebie. Wygrzebałam z gratów Toma cerberosa w "epipenie" i rozpoczęłam dzień od czegoś miłego. Strzału z jedynej substancji, która nigdy nie zawodzi. Poczułam jak pali moje żyły, co w zasadzie po takim czasie zaczęło już być całkiem przyjemnym doświadczeniem. Czułam, że żyje. 

    Ja przynajmniej mogłam spać na miękkim materacu. 

     Wyszłam z pokoju zostawiając chodzącą fantazję Beksińskiego za mną. W bokserkach i topie wyszłam na górny pokład, mijając w milczeniu niewolników o pustych twarzach. Nie byli zadowoleni z harówki jaką ich tu obciążano, ale przynajmniej było co jeść. U mnie w mieście często mijałam slumsy w drodze do pracy. Dzieci o opuchnietych brzuchach nie biegały hihocząc i ganiając się nawzajem jak to bywa w normalnych dzielnicach. Leżały lub siedziały pod ścianami zamków z kartonu i czekały na śmierć. Produkty braku zabezpieczeń, o które nikt nie miał zamiaru się martwić. Gdybym rzuciła im pod nogi puszkę z jedzeniem dla psów pozabijałyby się nawzajem o jej zawartość. 

     Ale wróćmy sobie razem do rzeczywistości, która ma miejsce tu i teraz. Oto ja, Tess morderca bez serca, przemierzam górny pokład, zdzierając sobie spód stóp o nawierzchnie wyłożoną specjalnie do lądowania dla podniebnych machin. Cały czas, czuje na sobie spojrzenia najemników stojących z bronią. Pilnują porządku na pokładzie i Posejdona, żeby nie wskoczył do wody. Najwyraźniej jednak moja osoba była bardziej interesująca. 

     - Mała, schowaj się bo jak pokład majtnie to spadniesz. 

     Cóż za troska. 

    Nie wiedzą chyba kim jestem. 

    Podeszłam do niego i wyrwałam mu karabin z ręki. Próbował się ze mną szarpać, ale to tak, jakby mały piesek szczekał na aligatora. Chciałam wygiąć broń o kolano i oddać mu precelka, ale przypomniałam sobie, że nie mam drugiej ręki, więc takie popisówki zostawię dla w pełni sprawnych fizycznie wariatów na cerberosie. 

     - Nawet inwalida jest w stanie Cię rozbroić - zakpiłam - więc nie odzywaj się, udawaj, że Cie tu nie ma i reaguj tylko na niebezpieczeństwo. Czy to jasne?

    - Tak.

    - A teraz aport. 

     Rzuciłam karabin na drugą stronę statku i nawet nie patrzyłam czy przypadkiem nie wpadł do wody. Po prostu szłam dalej. Przed siebie. Reszta drogi upłynęła mi spokojnie, nikt już nie odważył się zaczepiać kikuta, który jedną ręką obezwładnia jednego z nich. 

    Ale wróćmy do naszej relacji. Dawno nie rozmawialiśmy. Co tam u Was? Ja mam sie świetnie. Właśnie mierze się twarzą w twarz z moimi lękami. 

     Stanęłam na niskim relingu krawędzi statku. Spojrzałam w dół na wodę młuconą przez turbiny i czułam bezkresne obrzydzenie na myśl jak zimna musi ona być. Jak wiele paskudnych stworów skrywa. Zamknęłam oczy i pomyślałam o tym, że ból jest chwilowy, a chwała wieczna. 

    Skoczyłam jak najdalej od statku i turbin. 

    Woda przywitała mnie jak inflacja Wenezuelę. Totalnie bez czułości. Wciągnęła mnie pod powierzchnię i  trzymała mocno w szponach chłodu. Przypomniałam sobie tylko, że trzeba płynąć tam, gdzie bombelki powietrza. To naprawdę wspaniała rada. Genialna. Tylko weź tu oczy otwórz w tak cholernie słonej wodzie... Przestałam się ruszać i pozwoliłam by prąd niósł mnie tam, gdzie tylko miał ochotę. Jeszcze zostało mi trochę tlenu, mogę podryfować. Nieprzyjemne kłucie chłodu na całym moim ciele wstrząsało mną, na zmianę z torsjami wywoływanymi strachem. Brzydziłam się wody i samej siebie za to, że miałam jakikolwiek lęk. 

     Dlatego tu wskoczyłam. 

     A teraz dawać mi tu rekina albo inną flądre, muszę ugryźć coś morskiego i można odhaczyć następną fobie. 

     Poczułam na plecach wiatr, niczym ludzka bojka wypłynęłam na powierzchnię dzięki moim wspaniałym płucom napakowanym pęcherzykami powietrza. Wynurzyłam głowę i zaczerpnęłam tlenu. Przetarłam twarz z ociekającej wody i spojrzałam na tyłek wielkiego statku, odpływający daleeeeko ode mnie. Pomachałam ludziom tłoczącym się na krawędzi pasa startowego. Widziałam jak ktoś skacze do wody z kołem ratunkowym. Nie miałam jednak nastroju na konfrontacje więc zaczęłam płynąć połowiczną żabką naokoło "zbawcy". Coraz bardziej podobało mi się w morzu. Kiedyś świetnie pływałam, ale w basenie, w którym czułam się bezpiecznie. Tutaj trzeba było jeszcze uważać na fale. No i brakuje mi ręki. Naprawdę fajnie byłoby się nie przechylać na jedną stronę. 

    Zauważyłam, że przestały pracować turbiny lotniskowca. Ktoś się naprawdę musiał przejąć tym, że jak rasowy samobójca skoczyłam w paszcze żywiołu i zniknęłam na trochę pod jego taflą. Bardzo ułatwiło mi to moje upośledzone młócenie wody, bo fale przestały rozbryzgiwać się na mej cudnej twarzy. Myślałam o tym, co zrobiłam o poranku kilka godzin wcześniej. Niczym głupia gęś poleciałam do łóżka z pierwszym facetem który okazał mi cień zainteresowania. Ba, z szalonym naukowcem, który eksperymentuje na ludziach. Ja jestem skurwielem-mordercą, ale on to zupełnie inny level.  Ja się pytam czy to jest mi koniecznej do szczęścia. Czy w ogóle go potrzebuje. Nie zrozumcie mnie źle, seks jest naprawdę spoko, ale próbowaliście być kiedyś takimi zimnymi singlami bez uczuć, którzy zabijają dziwne stwory/ludzi na zlecenie i nie przejmują się niczym- tylko beztrosko sarkastycznie wszystkich obrażają i wydają chajs na fancy protezy? Czy ktoś może się z tym choć troszkę utożsamić i udzielić mi jakiejś porady koleżeńskiej?

    - TESS DO JASNEJ CHOLERY ZATRZYMAJ SIE!

    Kurwa, dogonił mnie. 

    Niczym delfin z padaczką- przyspieszyłam.

    - TESS DO CIEBIE MÓWIE, STÓJ! 

    Złapał mnie za kostkę i trzymał mocno, jak starszy pan stołka w pracy. Spodziewałam się naprawdę wielu zwrotów akcji, ale niekoniecznie podtopienia, zamiast ratowania. Woda wlała się do moich ust sprawiając, że absolutnie nie miałam możliwości oddychania. Fantastyczny ratownik. Gdy tylko miałam okazję kopnęłam go z całej siły w klatkę piersiową. Oczywiście w wodzie nie da się komuś zrobić poważnej krzywdy kopnięciem, ale pozwoliło mi to nabrać dystansu. Zanurkowałam i niczym mała syrenka płynęłam w stronę lotniskowca. 

     Niestety dość szybko nieznany wybawca znów mnie dorwał. Szarpnięciem wyciągnął mnie na powierzchnię i robiąc bardzo zgrabne uniki złapał mnie za kark niczym małego kociaka. Zacisnął rękę tak mocno, że usłyszałam w środku jakieś chrupnięcie. Nie mogłam się ruszyć. 

     - A teraz się uspokoisz- powiedział wyraźnie zmęczony całą tą sytuacją- obrócę Cię i nie myśl nawet o tym by mnie uderzyć. 

      Akłamenem okazał się być nie kto inny jak Hades. Jedna z niewielu osób zbliżonych do mojego poziomu zajebistości. 

     - Cześć chuju.

     Wsadził moją głowę pod wodę. Po minucie zaczęłam się dusić, ale nie mogłam nawet drgnąć. Wyciągnął mnie gdy zaczęłam już myśleć, że umrę. 

      Wyrzygałam z siebie naprawdę sporo wody. Ostatkami sił wychrypiałam-

    - Witaj o męskie przyrodze...

    Znów wsadził mnie pod wodę. Jest naprawdę beznadziejny w ratowaniu życia. Totalnie nie nadaje się na członka słonecznego patrolu. 

     Gdy za drugim razem rzygałam wodą miałam już mniej poczucia humoru. Generalnie nie lubię jak ktoś usiłuje mnie zamordować za nazywanie go po imieniu. 

     - Czy skończyłaś już się wygłupiać, próbując zmyć z siebie obrzydzenie do swej karygodnej postawy?- warknął na mnie jakbym mu matkę czerstwą bułką zatłukła. 

     - Generalnie urządzam sobie sesje terapeutyczną, podczas której staje twarzą w wodę ze swoimi lękami. 

      - Za pięć godzin będziemy u celu, a przez ciebie musieliśmy wyłączyć turbiny. Marnujemy cenną energię, bo tobie zachciało się jednak popływać. 

     - Tak. 

     - Jesteś kurwa niemożliwa. 

     Uśmiechnęłam się słysząc tak wspaniałą obelgę. 

      Hades spojrzał na mnie z klasyczną mieszanką obrzydzenia i pogardy. Widziałam jak walczy ze sobą- utopić ją czy nie- myślał. Wybrał jednak łaskę. Przywiązał mnie do koła ratunkowego i pociągnął w stronę statku. Powoli wchodził po drabince, którą dla niego zrzucili trzymając mnie dalej jak sardynkę na lince. Rzucił mną o pokład i wkurzony poszedł do swojej kajuty zmienić przemoczone ubranie. O dziwo nikt nie komentował sytuacji. Wyswobodziłam się z pęt i siedziałam oddychając ciężko. Wnętrze paliła sól, którą mimowolnie zażarłam. Byłam absolutnie rozwścieczona i załamana. 

    A miałam tylko trochę popływać i uderzyć jakiegoś rekina. Do dupy z taką terapią. 

    Wszyscy wrócili do swoich zadań. Słyszałam jak Hades drze ryj na niewolników, którzy ponownie musieli uruchomić turbiny. Lotniskowiec po jakimś czasie znów pruł przed siebie. Ja siedziałam w środku koła ratunkowego i patrzyłam tępo w horyzont, na którym kreował się zaczątek lądu.  

                                ***** ***

    Gdy dopłynęliśmy na miejsce, w którym ten moloch mógł spokojnie zacumować zapanowało niezłe poruszenie. Każdy tylko latał w te i nazad niosąc paczki, które miały zejść na ląd. Jeden z najemników naszej organizacji prowadził zakute w kajdany kobiety z podziemnych lochów. Pojedynczo wkładali je do łodzi transportowych i przypinali je, żeby przypadkiem nie uciekły. Jeszcze nie wiedzą co je czeka, po co miałyby skakać do wody... 

    Hades uwijał się jak mrówka. Był w swoim żywiole- mógł wydawać polecenia, krzyczeć i udawać, że panuje nad sytuacją. Pewnie będzie płakał w poduszkę ze szczęścia wspominając ten dzień. Ja zaś po prostu siedziałam w kole. Od kilku godzin nie zmieniłam nawet pozycji. Mucha spacerowała leniwie po moim czole wyjadając prawdopodobnie jakieś morskie syfy. 

     - Tess... - Tom szepnął mi do ucha- musisz się zbierać, wracamy na bazę. 

     Wzdrgnęłam się zaskoczona jego obecnością. Wstałam machinalnie i wskoczyłam znów do wody, celując w punkt obok szalupy, którą już spuścili na dół. Nie mam zamiaru na razie stawać twarzą w twarz z moim błędem. Podpłynęłam do pokładu i wdrapałam się, witając zaskoczoną załogę. 

      - Ja tylko do brzegu z Wami podpłyne i już mnie nie ma. 

      - Ale...

     - Jak ktoś się nie zgadza to zawsze mogę go zabić i wyrzucić za burtę. - wszyscy zamilkli i patrzyli na mnie z przerażeniem- Ja moje drogie psy chodzę gdzie chce. Chyba, że Zeus zabroni, ale nie ma go teraz z nami. Więc... wiosłować, jakby od tego zależało wasze życie. 

      Jakiś niewolnik włączył silnik zamontowany na szalupie i pokierował nas do brzegu. Szczerze to liczyłam na dramatycznie wiosłowanie w rytm bębna, ale widzę że technologia obdziera ludzi z wyobraźni i polotu. 

     Tom oczywiście krzyczał coś za mną, ale słyszałam go jak przez mgłę. Po odpłynięciu dostatecznie daleko jego głos nawet już do mnie nie docierał. Mam nadzieję, że tak pozostanie na wystarczająco długo. 

      Na brzegu wyszłam z szalupy i skierowałam kroki od razu do rezydencji, unikając dźwigania bagaży i zaganiania niewolników. Jestem tylko biednym małym kikutem, nie mogę się przemęczać. Na wejściu głównym powitał mnie Hermes, któremu pogłaskałam czubek głowy szepcząc "grzeczna dzidzia". Nie wyglądał na zachwyconego. Minęłam pokój z rekinami, hol z obrazami i weszłam przez masywne drzwi do gabinetu Zeusa. Od razu zauważyłam, że gówniarz siedzi za biurkiem i popija kakao z piankami. 

     - Co Cię sprowadza Tess - zapytał z wyraźną irytacją w głosie. 

     - Biznes. Nie mam ręki, potrzebuje więc jakiejś zajebistej protezy, najlepiej takiej, która jest jednocześnie bronią. W zamian popłynę z Posejdonem na misje, którą mu powierzyłeś. 

     - Posejdon ma zabić Krakena. 

     Wielkie oceaniczne oślizgłe gówno. 

    - Wspaniale. To brzmi jak misja dla mnie. 

    Patrzył na mnie małymi ślepkami z zaciekawieniem. Nie mógł pojąć co mnie skłoniło do wolontariatu. Widziałam jednak, że jest mu to na rękę. Najwierniejszy pies- Hades- zostanie w Bazie, a ja, czyli chodząca niekompetencja i kłopoty- zniknę na trochę z jego oczu.

     - Możesz się spakować. Szczegóły misji przekaże Ci Hermes. Czekaj w swoim pokoju na oddelegowanie. Ruszacie za kilka godzin ja musze w tym czasie ukarać Posejdona za jego ostatnie wybryki. Może potem powie Ci, co spotyka tych, którzy są nieposłuszni. 

     Pociągnął długi łyk z kubeczka i machnął na mnie ręką w geście powszechnie uznanym za wyganiający. Ukłoniłam się posłusznie i wyszłam cichutko zamykając za sobą drzwi. Na zewnątrz czekał na mnie jednak Tom. Równie ociekający wodą co ja. 

     - Czy możemy porozmawiać? - spytał.

    Nawet nie ma takiej opcji. Minęłam go i pobiegłam w kierunku swojego pokoju. 

     - Tess! - krzyknął za mną- Czy ja zrobiłem coś źle?! 

     Niemalże stałeś się moim zmartwieniem- pomyślałam- to bardzo źle. 

     Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Niestety nie dość szybko, bo Tom najwyraźniej zgarniał same plusy z wf-u. Złapał mnie za ramię i obrócił tak, że nie miałam innego wyjścia niż spojrzeć mu w twarz. Zamknęłam więc oczy. Nikt mnie kurwa nie zmusi do patrzenia na siebie jeśli nie mam na to ochoty (chyba, że Zeus). 

     - Porozmawiaj ze mną. 

     - Po sygnale, nagraj wiadomość. 

     - Tess... Ja też jestem trochę rozkojarzony nową sytuacją, ale... 

     - Ja nie jestem rozkojarzona. Ja Cię unikam celowo. - zabolało go to. Czułam jak zaciska rękę mocniej na moim ramieniu- a robię to, bo absolutnie nie mam zamiaru się o ciebie martwić, nie chce żadnego związku, nie chce czuć czegokolwiek do kogokolwiek. 

     - Przecież Cię o to nie proszę! 

      - A ja nie proszę Cie o ściganie mnie i zmuszanie do rozmowy. Puść mnie. 

      - Nie. 

     Otworzyłam oczy. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się tak, jak powinnam to robić cały czas. Jak drapieżca. Wiedziałam, że nie mam szans, jeśli chodzi o szybkość. Tom był zwinny i o wiele wydolniejszy niż ja. 

     Ale ja byłam silniejsza. 

     Wbiłam mu pięść pod żebra, wyciskając z niego całe powietrze. Nawet się nie bronił, po prostu poleciał na przeciwległą ścianę niczym bezwładna lalka. Osunął się na podłogę i spluną krwią. 

     - Daj mi spokój- powiedziałam cicho- zapomnij o tym co sie stało, bo była to najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiliśmy. Nie będę drżeć za każdym razem jak pojedziesz na misje. Nie chcę żebyś się o mnie martwił, nie chce twojej litości, troski ani uczuć, którymi zaczynaliśmy się darzyć.  

     Nic nie mówił. Po prostu patrzył na mnie z szeroko otoczonymi oczami, lśniącymi czernią. 

    Nachyliłam się nad nim i wyszeptałam-

    - Nie istnieje dla ciebie. Jasne?

     Nie czekając na odpowiedź odeszłam. Zakończyłam ten bezsensowny, nikomu nie potrzebny romans. Na miłość nawet nie chciałam mieć miejsca w sercu. Ona sprawia, że zaczynasz myśleć o swoich czynach, o przyszłości. Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nim nie będę. To uczucie sprawiało tylko, że ciągle myślałam nad tym co robię. Miłość jest dla Tess sprzed masakry w banku. Ona na nią zasługiwała, potrzebowała jej tak bardzo... teraźniejsza Tess- nie koniecznie. 

  

                                                                   *    *     *    *    *    * 

    Spakowałam się. W czarnej torbie czekał na podróż niezbędnik małego mordercy. Ubrania na wszelkie możliwe okazje, broń, jedzenie suszone, bo karma dla psów i MRE nie przemawia do mnie tak, jak wór suszonego mięsa i paczuszki liofilizowanych owoców. 

     Hermes zostawił mi teczkę z planami misji. Mieliśmy podpłynąć do trójkąta bermudzkiego i wysadzić w powietrze Krakena. Brzmi jak bardzo prosta i przyjemna robota. Bomba atomowa cyk do buzi potworka, wszystko robi kabum jak już odpłyniemy w stronę zachodzącego słońca i wracamy. Trzeba tylko nie dać się zabić. No i lotniskowiec nie może zatonąć. 

     Spakowałam zapas cerberosa na co najmniej miesiąc. Miałam zamiar chodzić naszprycowana jak korpo-szczur w weekend. Dziś już do obiadu strzeliłam sobie dwie kroplówki z tym wspaniałym wynalazkiem. Byłam gotowa przenosić góry. 

    Gdy przyszedł kelner by odebrać tacę po obiedzie przez przypadek rozpołowiłam go nią rzucając w jego kierunku. Biedny mały trybik. Teraz leżał nieruchomo pod moimi drzwiami patrząc martwym wzrokiem w sufit. Gdy Hermes przyszedł po mnie, nawet nie spojrzał w kierunku zwłok. 

     - Panienko Tess, Posejdon jest już gotowy do podróży.  

      Czas rozpocząć prawdziwą misję. 

czwartek, 25 listopada 2021

Gaol bird

    Gdy Hades rozmawiał z Posejdonem w pokoju obok, a ja spokojnie studiowałam anatomię Toma- dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. Na statku znajdowała się część zamówienia Zeusa, dlatego mieliśmy nim wrócić w okolice siedziby. Wcześniejszy plan zakładał raczej porzucenie Cyklady na cumach i powrót wozem opancerzonym. Posejdon w słodkiej nieświadomości połowicznie dopiął swego, nie chciał opuszczać pokładu na zbyt długo, to teraz będzie tam uwięziony. Nasza rola polegała na dopilnowaniu by dopłynął tam gdzie mu każemy i doprowadzeniu go przed oblicze Zeusa. Na dywanik do gówniarza- pomyślałam- ciekawe czego tak bardzo się bał w powierzonej misji. Ja zabiłam legendarną Arachne i wszystkie jej dzieci. Pewnie gdyby ktoś mi powiedział, że ide na rzeź nieletnich też miałabym opory. Koszmary wcale nie były przyjemne. Wstawanie z poczuciem pustki w sercu też. Podejrzewałam więc, że misja Posejdona była równie kiepska, bądź jeszcze gorsza. Dodatkowo ja niemal ciągle jestem na cerberosie. Mam upajającą siłę w sobie, regenerację, o której większość ludzkości może tylko pomarzyć... a on dostawał mocy na 5 minut i elo. Mojego kopniaka, który tylko złamał mu trochę podstawy czaszki leczył już ponad dziesięć minut. To naprawdę żałosny wynik jak na naszą wesołą organizację. 

     Łódź cięła drobne fale, gdy braliśmy zakręt mijając wielki klif porośnięty zieleninką. Słońce prażyło nas niemiłosiernie, usiłując zasiać zalążki nowotworu skóry. Nie z nami te numery, jedziemy na takich draksach, że nie ma na to najmniejszych szans. 

    Moim oczom ukazała się potęga MAC- ship'a w całej okazałości. Był ooooogromny. Nawet nie znajduje na to słów, my na naszej łódeczce wyglądaliśmy w porównaniu z nim jak mróweczki przy słoniu. Pomalowany na odcień szafirowy i ultramarynowy  w nieregularnych wzorach. Ktoś próbował go zakamuflować, to bardzo urocze. Może z kilometra by go było odrobinkę mniej widać...

    - Jak my niby mamy na to wejść? 

    - Po łańcuchu od cumy- odpowiedział Tom.

    Wzdrgnęłam się. Przecież to się prosi o poślizgnięcie, takie łańcuchy są raczej mało bezpieczną drogą do celu. 

    - To ja może poczekam w łódce. Wy sobie tam wejdźcie załatwcie co trzeba, a ja....

     - Tess. Czy ty się boisz na to wejść?

     - Tak. 

     - Wymordowałaś przeklęte istoty w kanałach, a boisz się wspinaczki? 

      - Boję się spaść do wody prosto w szczęki jakiejś ryby. Dużej ryby. Małej w sumie też. Nienawidzę żyjątek wodnych, są śliskie, śmierdzą i....

      Przerwałam. Tom i Hades patrzyli na mnie z bardzo dziwnymi uśmiechami. Nie komentowali głośno tego, co im powiedziałam, ale coś czułam, tak w serduszku, że będę mieć od teraz przejebane. Dopłynęliśmy do tego wielkiego obleśnego łańcucha i zamocowaliśmy naszą łódź tak, żeby nie poplumkała w siną dal.  

     Hades zarzucił sobie na plecy Posejdona, obwiązałam się liną, żeby larwa nie spadła i zaczął wspinaczkę. Używał głównie swojej lisiej zwinności praktycznie przeskakując z jednego łączenia na drugie. Ewidentnie nafurał się cukierkami z cerberosem, bo wspinaczka z tym obciążeniem nie miała szans przebiec tak sprawnie bez wspomagaczy... 

     - Ciekawe co z załogą - zagadnął Tom - takie lotniskowce są napędzane przez pracę kilku tysięcy ludzi nie licząc wojska. Znając Zeusa dał mu stu ludzi z naszej małej akademii dla zabijaków z więzienia, ale skąd wytrzasnął ludzi do napędzania tego molocha? 

     Dobre pytanie. Na pewno przekonamy się, jak tylko tam wejdziemy. Twarz Hadesa to nasza mała przepustka do świata żywych, bo 100 najemników na spokojnie jest w stanie nas conajmniej zirytować, a tego chcieliśmy uniknąć. Kuloodporna w większości przypadków również nie jestem. 

    - Tess idź przodem, będę tuż za Tobą, złapie Cię jak będziesz spadać. 

    - Jak mnie nie złapiesz, to przysięgam, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Pobulbulam na dno. 

     Uśmiechnął się, przez co wyglądał jak bardzo uroczy mały demon. Na pewno mnie złapie. Kurwa nie mam jednej ręki, a ta proteza jest dla mnie zbyt nowa, bym jej zaufała z podtrzymaniem całego mojego ciężaru. Czeka mnie wspinaczka z pomocą tylko jednej łapy. Widziałam to kiedyś na platformie z filmikami, na pewno dam radę. 

     Położyłam prawą dłoń na spoiwie i bardzo ładnie poprosiłam je w duchu by mnie nie zrzuciło. Odwróciłam się tylko na chwilę do Toma i rzuciłam na odchodnym żeby trzymał się blisko. 

    Zaparłam się ręką o górną część, i wzięłam ostatni oddech. 

    Showtime. Moc prawej łapy 10000%

    Poderwałam się z pokładu jednym bardzo szybkim susem. Ledwo sięgnęłam następnej górnej krawędzi, znów wypchnęłam się do góry. W ten sposób  doszłam do połowy drogi. Złapałam się drżącą ręką tak, żeby nie spaść. Praktycznie tu wskoczyłam... słodki jeżu w morelach, dyndam nad wielgachnym zbiornikiem wodnym trzymając się tylko stali o średnicy 90 milimetrów... 

    Gdyby te spoiwa były większe nie miałabym szans na utrzymanie się. Po prostu chlupnełabym do wody. Spodziewałam się ogromnych stalowych molochów ociekających wodą z masą wodorostów. Koniecznie grubości mojego tułowia, większe niż ja sama. Tymczasem były to wielkości przeciętnej łydki okropne owalne przyrdzewiałe gówna, skonstruowane tak, żeby nie ułatwiać mi wcale tej wspinaczki. 

    - A na końcu muszę skoczyć na wylot kotwicy, wdrapać się na niego, nie zabić się i znaleźć drabinkę. Tak. To zajebisty plan. Kurwa. Spokojnie.... 

     Dyszałam pocąc się jak świnia ze stresu. W zasadzie- pomyślałam- to strasznie durne powiedzenie, bo świnie nie mają gruczołów odpowiedzialnych za pocenie i... 

     - Tess! - krzyknął Tom tuż za mną- wszystko gra? 

     - Potrzebuje tylko chwili przerwy. Tylko chwilki. 

     - Dasz rade. Powiedziałbym, że wyglądasz bajecznie z tej perspektywy, ale masz szarawary więc byłoby to kłamstwo.

     Co za gnój. Obraza majestatu. 

      Wzięłam kilka oddechów na uspokojenie i kontynuowałam szaloną wspinaczkę. To jest najgorsze co mnie ostatnio spotkało. Na końcu łańcucha czekał mnie całkiem wąski wylot, przypominający wejście do kanałów. Przygotowałam się do najgorszej części. Wskoczenia na górę. Jeśli Hades dał radę z obciążeniem, to ja też. Chyba. Mam nadzieję. Proszę. 

      Zaczepiłam stopy o otwory w konstrukcji i naprężyłam się jak gepard przed wyskokiem. Dam radę. 

       Skoczyłam. Zaczęłam niestety lecieć nie do końca tak jakbym chciała. Za bardzo przechyliłam się do tyłu. Poczułam mocne uderzenie w plecy Tom skoczył tuż za mną i dopilnował, bym nie spadła, tak jak obiecał. Z łoskotem przywaliłam w bok statku, odbijając sobie szczebelek drabinki na czole. Piękna sprawa, takie przyłożenie o poranku. Wyjrzałam za krawędź i patrzyłam jak mój bohater leci w stronę wody. Miał rękę przyłożoną do czoła w prześmiewczym geście salutowania. Co za bohaterska postawa. Uśmiechnęłam się i patrzyłam czy wypłynie. Całe szczęście po chwili zaczął się wtarabaniać na łańcuch, przeskakując po kilka spoiw za jednym odepchnięciem. Niedługo później wskoczył na wylot obok mnie, ociekający słoną wodą. 

    - Dzięki za ratunek mój bohaterze. Masz glona we włosach. 

    - I żyjątko z boku statku- pokazał mi jakiegoś śmierdzącego skorupiaka wyraźnie zadowolony ze zdobyczy - w restauracji się płaci za takie delikatesy! 

     - Nigdy nie byłam w prawdziwej restauracji i zaczyna mnie to cieszyć... 

     - Zabiorę Cię na wiadro owoców morza w porcie, są pyszne. 

      - Są obleśne i brudne, bo zajmują się oczyszczaniem oceanu. To o b r z y d l i w e - Zdjęłam mu glona z włosów lewą "ręką" i  wytarłam ją o jego mokrą koszulkę- Ale na pewno pójdziemy kiedyś do restauracji. Tylko nie takiej. 

      Uśmiechnęliśmy się ciesząc dusze tym momentem. Tom z nonszalancją wskazał mi drabinkę jakby była schodami do nieba. Zaczęłam ostatnią wspinaczkę tym razem już na spokojnie, bez skakania. Po wdrapaniu się na pokład ujrzałam Hadesa wydającego ciche polecenia do rekrutów organizacji. Już otrzeźwiły Posejdon siedział w swoim kokonie z liny najwyraźniej zadowolony z obrotu sytuacji. 

     - Mogliście od razu mówić, że płyniemy moim maleństwem. Dajcie mi tylko nakarmić załoge i ruszamy! - powiedział- to zajmie godzinke i możemy odbijać. 

      - Ty zaraz trafisz do celi jak się nie zamkniesz - warknął Hades.

     - Nie radzę Ci tego robić, widzisz... bez mojej pomocy chuja ruszycie, ale nie lotniskowiec. Zejścia do załogi pilnują hybrydy Toma, a cele... są zajęte. Do mojej kajuty też nie radzę się zbliżać. 

     Rekruci pokiwali głowami. 

     - Zostawił nam zapas wody i żarcia. Powoli się kończyło więc chcieliśmy zejść do kuchni. Straciliśmy czwórkę z nas- powiedział jeden z nich. 

     To faktycznie komplikowało sprawę. 

     Hades rzucił wściekłe spojrzenie na Posejdona. Podszedł do niego i zaczął zdejmować linę mamrocząc klątwy pod nosem. Przeciął mu trytytki łączące kostki, ale zostawił te na nadgarstkach. 

     - Prowadź do załogi. Trzeba rozruszać tego molocha. 

     - Tak jest. 

                               *     *      *     *

     Wyruszenie wcale nie zajęło godziny. Hybrydy były najedzone, bo zeżarły wcześniej kilku członków organizacji, ale załoga była w nie najlepszym stanie. Biedota slumsów z całego świata, spięta kajdanami na nogach była przykuta do swoich stanowisk pracy. Wszyscy musieli pod nieobecność kapitana wypróżniać się do wiader. Oczyszczenie tego, oraz puszek z jedzeniem dla psów zajęło sporo czasu.

     W celach siedziały zamknięte kobiety, śmierdzące kwaśnym odorem potu. Wpatrzone tępo w sufit nawet nie reagowały na naszą obecność. Wszystkie były w tragicznym stanie. Miały jedzenie w dozownikach i wodę, zupełnie jak chomiki w klatkach. Posejdon trzymał je do badań dla Zeusa. Badań, które prowadził Tom.

     - Nie, nie, nie... Mówiłem, że muszą być w pełni sprawne - narzekał - trzeba je umyć, nakarmić czymś innym niż żarcie dla psów...

    - Tylko to mamy. Ja też jem żarcie dla psów. 

    - Tak, tak, a potem schodzisz na ląd i żresz jak król... Tess, pomóż mi je ogarnąć. 

     Przypominały mi moją matkę. Ona też tak wyglądała po miesiącu chlania i ćpania. Zakopana w świecie uniesienia zapominała o myciu się, jedzeniu... Zawsze musiałam ją wtedy ogarniać siłą. One nie będą przynajmniej stawiały oporu. Kazałam przynieść im czyste ubrania i wyjść. Sama się nimi zaopiekuje.

     Najpierw zajęłam się sprzątaniem celi. Opróżniałam kubły z fekaliami i myłam podłogę z wymiocin i bliżej nie określonych syfów.  Za każdym razem więźniarka kuliła się w koncie nie rozumiejąc co się dzieje. Nikt najwyraźniej im tu nie sprzątał od bardzo dawna. Urobiona po łokcie i śmierdząca równie źle co one otworzyłam Wszystkie cele i zagoniłam je do łaźni. Rozebrałam się i zaczęłam po kolei szorować każdą z nich. Najciężej było domyć włosy, splątane do granic możliwości. Spędziłyśmy kilka godzin na rozczesywaniu każdej z nich. Dałam im po grzebieniu i kazałam pomagać sobie nawzajem. Czego nie dało się odratowania, odcinałam nożem. Na koniec zmyłam z sobie jak najdokładniej wszystko co podczas sprzątania przyległo do mnie na tyle mocno, że tylko wrzątek i mydło mogło to wyegzorcyzmować. Jedna z nich siedziała na drewnianym taborecie i czyściła moją protezę. Niektóre zaczęły nawet cicho rozmawiać. Powoli wracało do nich życie, co nawet mnie cieszyło. Nie miałam zamiaru psuć im chumoru mówiąc, że są tylko materiałami do badań nad ulepszeniem cerberosa. Większość z nich zginie, może nawet wszystkie. Teraz siedziały jednak w balach z gorącą wodą, korzystając z chwili połowicznej wolności jaką im dałam. 

     - Przyszłaś nas zabrać? - spytała dziewczyna czyszczącą moją protezę - idziemy gdzieś z tobą? 

     - Nigdzie Was nie zabieram. 

     - A gdzie płyniemy? Słychać przecież, że maszyny znów pracują. Niewolnicy pewnie już jedli i będziemy płynąć.

     - Proszę Pani, a będziemy mogły rozmawiać w celach? 

      - Czy dostaniemy coś innego do jedzenia? Ta papka śmierdzi. 

      - Dlaczego pozwoliłaś nam sie umyć?

      Zalewały mnie pytania, na które wcale nie chciałam odpowiadać. Ja wcale nie pomagałam tym dziewczynom, tylko usiłowałam wyczyścić swoje sumienie. Chciałabym przestać czuć jego wyrzuty. Sytuacji z banku jakoś tak nie rozpamiętuje, a działy się tam dantejskie sceny.  

      - Dajcie jej spokój. To jedna z Nich- powiedziała brunetka siedząca na mokrych kafelkach pod strumieniem wody lecącej z prysznica. 

      Miała rację. Byłam jedną z Nich. Byłam ludzkim odpadem.

     W łaźni znów zapanował cisza. 

                          *        *         *       *

     Usadziłam je w celach, ubrane w czyste piżamy. Powiedziałam, że mogą rozmawiać jak zostaną same, ale mają milczeć, jeśli ktokolwiek wejdzie. Niech sobie pogadają póki jeszcze mogą. 

     Wyczerpana fizycznie i psychicznie poszłam na piętro w którym znajdowała się kajuta Kapitana. Tam siedział pewnie i Hades i Posejdon.

    Po otwarciu drzwi ujrzałam jednak coś, czego się nie spodziewałam. 

      - Co do... - wypaliłam 

     Połowa kajuty była w zasadzie wielkim łożem z dziesiątkami poduszek. Wszędzie walały się damskie ciuchy, pudełka po jedzeniu z zamrażalnika i butelki po wodzie. 

     Mówiąc w skrócie, Posejdon trzymał w swoim pokoju pięć pań do towarzystwa. 

      - MISIU JAKAŚ PANI DO CIEBIE- Krzyknęła w stronę łazienki jedna z nich.      

      - Rozgość się słodziutka, on się strasznie długo kąpie jak wraca z chlania. 

      - Bo chce dla nas pięknie wyglądać- zaświergotała drobna szatynka. 

     To jest jakiś kurwa żart. 

     - Misiu Pani nie chce usiąść chyba się spieszy. 

     - Strasznie cuchną Ci ubranka, byłaś u tych obdartusek na dole? Zapomniałyśmy ich popilnować przez jakiś czas, pewnie siedzą już we własnym gównie- szatynka śmiała się tym swoim pięknym głosikiem, zasłaniała usta jak prawdziwa dama. 

    Damy nie damy, one raczej damy. 

    Posejdon w końcu wyszedł z łazienki w szlafroku i z cygarem w gębie. 

    - Drogie panie, szampana? Koksu? Cukiereczków? Czego moje słodziaki pragną?- jego wzrok zatrzymał się na mnie i dostrzegłam cień wściekłości, który bardzo szybko znikł z jego oczu- a ty tu czego. 

     - Przyszłam licząc na to, że spotkam Hadesa, ale Ty też się nadasz. Potrzebuję nowych ubrań, bo te są do wyrzucenia. 

     Pstrykną, a laska podobna w gabarytach do mnie podbiegła do szafy i wyjęła z niej luźną sukienkę. Najwyraźniej uznała że mam zamiar ubrać się ładnie. 

     Spojrzałam na nią jak na durnego cielaka i sama podeszłam do szafy, przegrzebując ją w poszukiwaniu czegoś praktycznego. 

       - Ej! Robisz mi bajzel w ciuchach! - pisnęła jedną z nich- to markowe! Zostaw! 

      I rzuciła się bronić swojej własności. Gdy złapała mnie za łokieć i próbowała odciągnąć od szafy lekko złapałam ją za kark i podniosłam nad podłogę. Jak psa. 

      - Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, wyrwę Ci nogi i będziesz je jadła aż dopłyniemy na miejsce. Dotarło?

     Przerażona potakiwała tak szybko, że prawie wyślizgnęła mi się z ręki. Odstawiłam ją na podłogę i pozwoliłam by oddaliła się pospiesznie w stronę koleżanek, które stłoczone w rogu łóżka starały się wręcz nie oddychać. Patrzyły błagającym wzrokiem na Posejdona, ale on dobrze wiedział, że nic mi nie zrobi. Moją utratę cierpliwości można było wyczuć z kilometra. 

     Z naręczem dresowych spodni i koszulek z długim rękawem wyszłam i zatrzasnęłam za sobą dźwiękoszczelne drzwi. Na dziś miałam już dość. 

    Znalazłam wolną kabinę na końcu korytarza i namaściłam ją jako swój pokój. Nie było w niej żadnych mebli, więc przyniosłam cztery materace i umościłam posłanie w którym położyłam się w samej bieliźnie. Brudne ubrania rzuciłam w kąt. Muszę je uprać, bo nie wytrzymam w ciuchach pachnących tymi słodkimi perfumami dla kurew.  

      Słyszałam jak silniki MAC-a pracują. Potężna maszyneria była gotowa do wyruszenia. Tom był zajęty lataniem po okręcie i pilnowaniem żeby wszyscy dzielnie pracowali. 

     Ku chwale Zeusa- zakpiłam. 

     Wyruszyliśmy przed północą. Do tej pory zdążyłam zapaść w pięć niespokojnych drzemek, budząc sie tylko by pójść do łazienki lub po picie do kuchni. Ja przynajmniej miałam dostęp do wody w kranie. Gdy odbiliśmy już na tyle daleko, że brzeg znikł z moich oczu załoga zmieniła się, by Ci którzy pracowali mogli odpocząć. Obserwowałam ich w pokoju pełnym ekranów. Wszędzie na statku były kamery. Pracownicy zdawali sobie z tego sprawę. Nikt nie rozmawiał. Każdy z kajdanami między nogami zapierdalał na pełnych obrotach, by lotniskowiec pruł przez fale bez zahamowań. Były tu dwa tysiące dusz pilnujących by Posejdon miał czym "dowodzić". Hades zmienił Toma i  chodził między niewolnikami karcąc każdego kto pracował za wolno. Pokład lśnił czystością. Nie było śladu po dawnym syfie, wszystkie wiaderka zostały opróżnione do oczyszczalni, podłogi zmyte, a załoga nakarmiona żarciem dla psów. Tutaj chyba tylko jego kurwy jadły lazanie z zamrażalnika I inne mrożone pyszności. Chciałam wejść do jego kajuty i wziąć sobie coś dobrego ale nie chciałam patrzyć na obrazki które mogę zastać na miejscu. 

     Wstałam od kokpitu i poszłam przetrzepać kuchnie w poszukiwaniu żarcia. Na takich okrętach na pewno gdzieś są skitrane racje żywieniowe. 

     Gdy otworzyłam drzwi zastałam Toma robiącego dokładnie to po co tu sama przyszłam.

    - Znalazłem suchary- pochwalił się.

    - A ja znajde MRE, zakład? 

     - Jak znajdziesz MRE, to chyba się oświadczę. 

    Po kilku minutach odkryłam, że blat w masywnym stole na środku kuchni się podnosi. W środku leżały kartony z MRE. 

     - Dzisiaj kuchnia serwuje dania wojskowe, paćka o smaku makaronu w sosie szpinakowym... mmmmm... delicje. 

     - Zaniesiemy jeden karton obiektom na dole. Powinny się lepiej odżywiać, inaczej nie mają szans przy eksperymentach. 

     - Co tym razem testujesz? 

     - Cerberos w płynie jest super, ale chce uzyskać wejsje w proszku. I potrzebuje słabszej wersji, żeby więcej osób mogło go brać. Nie będą tak idealni jak ty czy ja, ale na pewno w porównaniu ze zwykłym człowiekiem spiszą się na medal. Kobiety lepiej nadają się do badań. 

    - Chcesz walić kreski z cerberosa. 

     - Nie do końca o to...

     - Kreski. Z. Cerberosa. 

     - No dobra, to trochę zabawne, w sumie to będzie można walić kreski. 

     - Wyobraź to sobie "o nie, panie mityczny potworze, proszę poczekać musze walnąć kreche".

     - Zróbmy tak- zaśmiał się i z wyraźnie polepszonym humorem zabrał się do pałaszowania. 

     Jedliśmy rozmoczony makaron i rozmawialiśmy przez kilka godzin. Wspominaliśmy czasy szkolne, Tom opowiadał o badaniach nad którymi pracuje, a ja słuchałam ze spokojem jak opisuje proces, którego owocem jest cerberos. Był naukowcem. Młodym geniuszem, patrzącym tylko na wynik badania, nie na to co trzeba do nich poświęcić. Cerberos miał najpierw być cudownym lekiem na wszystkie dolegliwości. Okazało się jednak, że prywatne organizację są w stanie zapłacić więcej pieniędzy niż te państwowe. Więc badania prowadził już dla Zeusa. On zaś pozwalał na wszystkie rodzaje eksperymentów, a słowo "humanitarne" nie znaczyło dla niego absolutnie nic. Liczył się tylko efekt. Kolega po fachu stworzył dla szefa te obrzydliwe hybrydy które kiedyś były psami. Cerberos działał o niebo lepiej niż zakładali, ale był też o wiele bardziej niebezpieczny. Większość obiektów nie przyswajała specyfiku i kończyli w worku. Uprzednio tylko pobierało się od nich części ciała, które przetrwały i mogłyby się przydać nam w przyszłości. Cerberos przyspieszał regenerację, mógł pomóc w tworzeniu nowej skóry, ale jak ktoś wyrwałby wojownikowi wątrobę, to nie sprawi niestety że ona odrośnie. Tak samo było z moją ręką. Kikut zagoił się niesamowicie szybko, a do pełnej sprawności doszłam po kilku dniach. Moje ciało po prostu przystosowało się do życia bez niej szybciej niż by się mogło wydawać. 

     - Tom czy uważasz, że jesteśmy dobrymi ludźmi?- zapytałam już niemal zasypiając na blacie w kuchni.

      - Ciekawe pytanie. Ty jesteś mordercą, a ja prowadzę nielegalne badania i w sumie też morduje ludzi, ale nie czuje się najgorszym człowiekiem na ziemii. Jak już pewnie wiesz, większość mitów jest prawdziwych, mamy na świecie magiczne istoty, które mordują jak tylko nawinie im się ktoś pod rękę. Naszym zadaniem jest eliminacja ich. Najemnicy z organizacji, którzy są za słabi na cerberosa po prostu są sprzedawani jako żołnierze dla krajów które płacą najwięcej lub dla gangów. Nie jesteśmy dobrymi ludźmi. 

    - Jeszcze zanim zaczęłam dla was pracować zamordowałam kilkanaście osób. 

     - Bo dostałaś cerberosa do żarcia. Jakbyś komuś nogę odgryzła też bym się nie zdziwił. 

    - Ale jesteśmy potworami, kurwa, chyba nie mamy prawa do szczęścia. 

     - Ja mam zamiar się cieszyć tym co mam. Mam zamiar wypychać łokciami drogę do szczęścia czy to się komuś podoba czy nie. 

     Czy jeśli będę dalej zabijać, zginie mniej ludzi?

                         *       *       *       * 

     Szliśmy spać do mnie, bo Tom nie miał czasu przygotować sobie pokoju. Poza tym chcieliśmy być blisko siebie. Przedziwna relacja powstała między nami. Oboje tak bardzo łakneliśmy ciepła. Zamknęliśmy za sobą drzwi, zza małego okienka na ścianie zaczęły wdzierać się promienie wschodzącego słońca. Tom położył się na materacu i wyciągnął do mnie rękę w zapraszającym geście. Położyłam się obok i wtuliłam głowę w jego ramię. Oboje pomimo usilnych starań cuchneliśmy dzisiejszym dniem. Nie przeszkadzało mi to jednak, bowiem ani ja ani Tom wyjątkowo nie zrobiliśmy nic szczególnie złego.  

    Leżeliśmy grzejąc się nawzajem. Słuchałam przyspieszonego bicia jego serca, ciekawe czy to sprawa narkotyku, czy też tej sytuacji. Chciałam  poczuć dotyk tej pokorowanej skóry. Miałam dwadzieścia jeden lat i nigdy nawet sie nie całowałam. Gość któremu odgryzłam połowę twarzy się nie liczy. 

    Ściągnęłam mu koszulkę przez głowę, by móc położyć się na nim, nie na ubraniu. 

     - Tess... - mruknął - zwolnij proszę. 

     - Przepraszam, nie chciałam Cię do niczego zmuszać, myślałam, że chcesz.

    - Chcę, oczywiście, że chce, ale... Zróbmy to razem. To mój pierwszy raz i... kurwa ale się wygłupiłem... 

     Ujęłam jego twarz w dłonie w wyrazie autentycznego szoku.

    - Jak to "to mój pierwszy raz"?

    - Nie było okazji, chęci i poza tym jak ostatnio patrzyłem w lustro to nie wpisywałem się w kanon piękna. 

     - O czym ty w ogóle mówisz. Jak to. Przecież wyglądasz... a zresztą...  

      Pocałowałam go. W końcu. Jeśli ktoś wejdzie, albo zacznie strzelać, przysięgam, że zabije.

      Smakował jak krew. Metalicznie i słono, ale tak... ciepło. Miał szorstką twarz, drapał podczas każdego dotknięcia. Położył dłoń na linii mojej szczęki i gładząc palcami twarz składał coraz to bardziej namiętne pocałunki. Przetoczył się z pleców nade mnie. Dotknelam jego brzucha, czułam jak wstrząsa nim delikatny dreszcz podniecenia, gdy moje palce wodziły od linii spodni do ramion. Obserwowałam co spraw mu najwięcej przyjemności i z satysfakcją nakręcałam go coraz bardziej. Zdjął ze mnie koszulkę niemalże z namaszczeniem. Westchnął cicho podziwiając moje ciało. Pocałował mnie w obojczyk i zaczął palcami bladzić w okolicach mojego rozporka. Byłam pokryta bliznami, umięśniona może nawet troszke zbyt mocno, by uznać mnie za atrakcyjną...

     - Jesteś piękna- patrzył na mnie bardzo poważnie. Nie żartował- chciałbym żebyś o tym wiedziała. 

    Na pewno się zarumieniłam jeszcze bardziej niż przedtem. 

     - Jesteś naprawdę... osobliwy - wykrztusiłam-  i też jesteś piękny. 

     Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w zawieszeniu, oboje na pewno lekko wzruszeni w związku z odkryciem, że ktoś nas uważa za pięknych. Pomimo całego tego szlamu w środku. Morderca i szalony naukowiec. 

      Ściągnął mi spodnie. Chciałam zrobić to samo dla niego, ale podciągnął mnie na swoje kolana i zamknął usta pocałunkiem. Powoli znikły wszystkie moje ubrania. Na chwilę oderwał się ode mnie i zaczął przeszukiwać swoje spodnie.

     - Mam gdzieś... Poczekaj... Tess nie całuj mnie przez chwilę bo nie mogę się skupić. 

    Wyjął gumkę. Bezpieczeństwo przedewszystkim- pomyślałam rozbawiona. 

                            *      *       *       *

     Cyklada kołysała się leciutko, gdy układaliśmy się do spania. Słońce było już wysoko na niebie, gdy zamknęłam oczy i otoczona ramieniem kochanka odpłynęłam w krainę koszmarów. 

wtorek, 23 listopada 2021

Peekaboo

    Spaliśmy w drodze, na wygodnych fotelach opancerzonego samochodu, który transportował nas do portu na granicy. Byliśmy w trasie już od kilku godzin i nie zapowiadało się byśmy mieli zaraz dojechać. Autostrada zlewała się w jedną długą linię bez szczególnych atrakcji. Nawet samochodów było mało. Tylko te pieprzone tiry na prawym, lewym i środkowym pasie. Gdyby mogły to by i poboczem jechały pewnie. Zawsze to pięć minut więcej z rodziną w skali życia. Chyba, że pukasz grzybiareczki, wtedy żona zostawia Cię dość szybko, lub przenosi rzeczy do innego pokoju. Trwa, ale jej nie ma. Więc po co się spieszyć? 

   Śniłam o rzeczach, których już pewnie nigdy nie zrobię. Nie wychowam dzieci, więc w snach bujałam je na huśtawce w wymyślonym domu, przytulałam wymyślonego męża i głaskałam wymyślonego psa. Jechałam na wymyślone wakacje i opalałam się trzymałam za ręce wymyśloną rodzinę. Budzenie się z tego było gorzkie i bolesne, a jednocześnie dobre, bo nie potrafiłabym już się tego podjąć. Jestem tak umazana krwią, że dotykanie dziecka byłoby jak bezczeszczenie go. 

    - Zatrzymamy się na chwilę? - spytałam milczącego kierowcy - potrzebuje skorzystać z toalety i zapalić. 

     Kiwną tylko głową i zjechał na pobocze. 

    Najpierw poszłam do łazienki, umyłam twarz i skorzystałam z toalety. Mycie jednej ręki jest bardzo zabawne. Wyglądam wtedy jak cyganka prosząca o grosik. Wyciągnęłam wymięte papierosy z kieszeni i odpaliłam jednego. Zaciągnęłam dym głęboko uśmiechając się na myśl o tym, że nie dostanę raka. Heh, cerberos ma masę plusów. Moja wspaniała ręka została w aucie. Ułożyłam ją w pudełku z heretycznym uwielbieniem, głaszcząc wlot do skrytki na przekąski. Mój skarb.... 

     Hades jak zwykle denerwująco nienagannie wyglądający leżał niczym wampir na rozłożonym fotelu. Ręce skrzyżowane na piersi. Zupełny brak typowo otworzonych ust w trakcie snu- wyglądał jak figura woskowa z tym naburmuszonym wyrazem twarzy. Tak perfekcyjny, że aż się żygać chce. Namazałabym mu na twarzy wąsy, ale pewnie by go to obudziło, a ja nie miałam ochoty na razie z nikim  rozmawiać. Kierowca pokazał mi cztery palce na dzień dobry, co oznaczało, że jeszcze czeka nas właśnie tyle godzin jazdy. Włożyłam dłoń do pudełka z protezą i pogładziłam ją. Zasnęłam i znów odpłynęłam w krainę snów czując pod palcami jej martwy chłód. 

                                    *   *   *   *

   Po kilkunastu godzinach w końcu dojechaliśmy do portu. Było już po wschodzie słońca, mewy darły ryje jak o każdej zresztą porze dnia i nocy. Hades skończył układać włosy po swojej "drzemce", która jak się potem okazało była tylko pretekstem do taktownego ignorowania mojej obecności. Już nigdy nie poświęce pięciu minut na ciche otwieranie paczki chipsów żeby go przypadkiem nie obudzić. Nasz kierowca ukłonił się, położył bagarze na ziemi i w milczeniu odjechał spowrotem do rezydencji. Ja nie wiem co biorą Ci ludzie, ale skubany nawet nie ziewnął w trakcie jazdy. 

    - Musimy znaleźć Toma. Ostatni meldunek od niego otrzymaliśmy przedwczoraj, w barze "Pod Muszelką". Pojde tam, jako dżentelmen, samotnie, bez twojej...

    - Moja obecność jest bardziej niż konieczna. To miejsce w którym mój kobiecy urok pozwoli nam na zdobycie wielu informacji. 

    - To, że Ty w to autentycznie wierzysz jest najbardziej przerażające. 

    - W to że uda mi się zdobyć informacje? 

     - Że masz... jakiś urok. Fascynujące. A szczególnie kobiecy. 

    MOŻE nie byłam w swojej szczytowej formie, ubrana w strój przewoźnika indyjskich przypraw, ale dalej miałam coś czego nie odbierze mi żadna stylówka. Rozsądek i perswazje. Wiecie o co chodzi. 

    Szliśmy przez miasteczko, w którym niewiele się działo. Mężczyźni usiłowali sprzedać trochę marnie wyglądających ryb, koty wylegiwały się na słońcu, a kobiety.... nie widziałam żadnych kobiet w zasadzie. Trochę to podejrzane. 

    - Załóż rękę, wyglądamy przez ciebie słabo- powiedział i podał mi futerał z moim cacuszkiem- powinnaś wiedzieć, że ludzie, którzy tu mieszkają widzieli już wiele dziwnych rzeczy. Nasz cel często cumuje swój MAC- ship niedaleko stąd i spędza w tym porcie wolny czas. 

     Założyłam protezę, żeby nie zwracać uwagi na swój pusty rękaw. 

    - I Tom wyjechał ponad tydzień temu żeby go znaleźć i nic? Te statki są ogromne!

     - Tess... takim wielkim statkiem nie podpływa się do portu. Osadziłby się na mieliźnie. Jest pewnie skitrany za tamtym klifem hen daleko od lądu... 

    Nie znam się totalnie na tym temacie. Dla mnie to czarna magia. 

     Usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła i śmiechy- chyba zbliżaliśmy się do karczmy/zajazdu/baru. Odgłosy hucznej zabawy stawały się coraz wyraźniejsze, aż ujrzeliśmy wejście do piasku (to taki żart, bo pod Muszelką, czaisz... muszelki leżą na... nie ważne). Hades otworzył mi drzwi wolną ręką, a ja dziarsko wkroczyłam w środek cyklonu jaki się tam rozgrywał. Masa kobiet, kompletnie pijanych chichotała i paplała ściśnięta w niewielkiej przestrzeni. Barman wyglądał jakby nie spał od kilku dni, widziałam ślady po wyschniętych ścieżkach łez na jego zapadniętych policzkach. Od strony stolików chmara tych szarańczy kłębiła sie wyjątkowo intensywnie. 

     - Obawiam się- wrzasnęłam by mógł mnie usłyszeć- że to twoje wdzięki będą bardziej porządane  w tej sytuacji. 

    Hades był kompletnie przerażony. Widziałam to na jego twarzy. Ależ będzie ubaw. Popchnęłam go delikatnie do środka niczym mama kaczka ucząca swoje pisklę pływania. Niezdarnie podreptał przed siebie kiwając się na boki przez obciążenie bagarzami. Szedł w stronę stabilnego zadania. Wynajmował pokój u barmana, który obserwował go podejrzliwie, dopóki nie zobaczył grubego pliku banknotów. Jego twarz w jednym momencie rozświetlił uśmiech, wyszedł zza kontuaru i wziął rzeczy od Hadesa. Ukłonił mi się i gestem zaprosił w stronę schodów prowadzących na piętro. Pokój który dostaliśmy miał dwie sypialnie i własną łazienkę. Największy luksus jak podejrzewam. 

    - Świetnie wyciszony - powiedział właściciel i mrugnął w stronę Hadesa- może Pan zostać na trzy dni, na tyle starczy z zapłaty.

    - Nie mam zamiaru być tu dłużej niż do wieczora- był autentycznie zdegustowany sugestywnym mrugnięciem. Wyglądał jakby miał zwymiotować- a teraz wyjdź, musimy się rozpakować. 

    Zostaliśmy sami.

    - Musimy znaleźć Toma.

    - Przedewszystkim musimy znaleźć Nasz cel. Tom jest dużym chłopcem. Ja zacznę sprawdzać wschodnią część miasteczka, a ty zajmij się zachodnią. Każdy budynek trzeba dokładnie zbadać czy przypadkiem tam się nie ukrywa ten przebiegły lis... 

    - Ale jak ty sobie to wyobrażasz skoro nawet nie wiem jak on wygląda.  

    - Wyobraź sobie, że ma trzykrotnie większe ego od ciebie 

     Ukłoniłam się tak jak nauczył mnie mój rosyjski rehabilitant i wyszłam. Hades przez swoją nieporadność z kobietami stał się ślepy na dość oczywiste fakty. Tak wielkie ego mogło znajdować się tylko pod naszymi stopami, piętro niżej, w oku cyklonu z cyckami. 

    Zeszłam na dół stromymi schodami trzymając się poręczy moją sztuczną ręką. Dźwięk świergotów kobiet był dla mnie teraz melodią w której wyłapywałam nieścisłości- męskiego głosu, podtrzymującego ten nieprzerwany śpiew. Gdy zeszłam na dół ustawiłam się w pozycji do biegu. Sala była skrajnie zatłoczona, miałam więc dwie opcje, albo iść górą, albo dołem. Sięgnęłam za pasek i wyciągnęłam zabawkę, którą podarował mi niedawno mój nowy przyjaciel- inżynier Zeusa. Mały mechanizm który po naciśnięciu imitował dźwięk wystrzału. Nacisnęłam spust i obserwowałam jak morze kobiet rozstępuje się na boki, robiąc mi serię małych ruchomych ścieżek do stolików na końcu sali. Śmiechy przemieniły się w przerażone wrzaski. Muzyka dla moich uszu. Mknęłam między nimi jak najszybciej, w obawie, że zaraz znów się stłoczą jedna na drugiej. Jakimś cudem, dotarłam do miejsca w którym niegdyś znajdowało się centrum zainteresowania wszystkich tych bab. 

     - Cześć Tom- krzyknęłam- kopę lat. 

    Znajoma sylwetka mojego drucha chwiejnie podniosła się ze stołu. 

    - Teeeeeess? A so ty tu robisz? 

    - Szukam jego. - wskazałam palcem na faceta, któremu dwie młode kobiety siedziały na kolanach. Po jednej na każdym. 

     Był obwieszony biżuterią. Miał rozpiętą koszulę, zza której wystawała prawdziwie włoska męska klata. Pan z katalogu dla pań. 

    - Mnieeeee? - wybełkotał zupełnie jak Tom- ale ja juszszsz ni mam miejzsca- autentycznie smutny wskazał na okupywane kolana. 

    - Tom pozwól ze mną na chwilkę. 

    Sala niemalże opustoszała. Tom powłócząc nogami słaniał się za mną w kierunku schodów. Musiałam go wepchnąć na górę, bo spadłby bez mojej pomocy. Ile musi wypić osoba, w której żyłach niemalże płynie czysty cerberos, by doprowadzić sie do takiego stanu? Trącił jak gorzelnia. Był w bardzo dobrym nastroju. 

    - Teeeeesss... teskniłem za toooobą,  wieeesz? 

   - Widziałam jak za mną tęskniłeś.- oh czyżby nuta wyrzutu i zazdrości w moim głosie? Nie byłam z siebie dumna.

    Zatrzymał się na półpiętrze i odmówił dalszego tuptania. Obrócił się z pijacką nonszalancją i przygwoździł mnie do poręczy. 

    - Nigdy nie wątp w to co mówię, szczególnie jeśli mówię o moich uczuciach. 

    Już nie brzmiał jak pijak. Mówił ze stanowczością osoby świadomej. Położył mi rękę na talii i upadł twarzą na moje ramię. Słowa trzeźwe ciało pijane. Klasyka. 

    Owinęłam prawą rękę na wysokości jego bioder i przerzuciłam to wielkie wytatuowane cielsko przez swoje ramię. Był ciężki. Wdrapałam się jakoś na schody i weszłam do pokoju, który wykupił Hades. Położyłam nieprzytomnego Toma na łóżku i natychmiast wyszłam, obawiając się, że cel ucieknie pod moją nieobecność. Zbiegłam na dół i wypatrzyłam tego pijaka, który dalej siedział przy stole zabawiając się z dwoma kobietami na raz. Podeszłam ostrożnie z zamiarem uśpienia go ciosem w głowę, ale o dziwo, złapał mnie za rękę nim zdążyłam to uczynić. 

     Trzymał teraz mój prawy nadgarstek w żelaznym uścisku. 

     - Jeśli jesteś kobietą, o której opowiadał mały Tom przez ostatnie dni, to powinnaś wiedzieć, że jestem celem, na którym Wam zależy. Rozłupanie mojej czaszki raczej nie przysporzy Ci chwały. 

    - Jeśli jesteś facetem, który słuchał o mnie przez kilka dni, to wiesz, że moge to zrobić. I nawet nie będę żałowała. 

    - Tak, bo jesteś szaloooona. 

    - Właśnie - powiedziałam z rekinim uśmiechem. - szalona jak diabli, więc wstań sam z siebie nim oberwiesz z ukrytego działka w mojej protezie. 

     Spojrzał na mnie z ukosa, z wyrazem niedowierzania na twarzy.

    - Masz działko w protezie?

    - Tak.

    - To brzmi jak dobry argument - puścił mnie i zgonił z kolan dwie niezadowolone z obrotu sprawy kobiety- prowadź mała wariatko. 

    Ruszyłam w stronę schodów myśląc o tym jak bardzo nie chce mi się na nie znowu wchodzić (to moje nemezis). Ten gość szedł za mną z nonszalancją godną żigolaka. W pokoju czekał na nas autentycznie zszokowany Hades i śpiący na moim łóżku Tom.

     - Ale... jak... - zaczął zdezorientowany tempem moich poszukiwań Hades- jak ty go tak po prostu... 

    - Hades, dzieciaku, jakbym miała trzy razy większe ego to bym siedziała z cygarem w ustach otoczona pięknymi kobietami. W tym barze były chyba wszystkie laski z miasta. To było oczywiste. 

    - Aha - odparł bystro - więc... Znaleźliśmy Cię Posejdonie - zwrócił się do faceta, którego przyprowadziłam - czy zrobisz w końcu to, o co prosimy Cię od roku? 

     Posejdon... kolejne idiotyczne imię. Świadczyło tylko o tym, że należy do tej samej organizacji co my. Nie wydawał się szczególnie poruszony. Chyba miewał wcześniej wizytację. 

     - Dobrze wiesz, że musicie mnie zmusić, bym opuścił port i udał się do rezydencji... nie zostawię swojego statku, już o tym rozmawialiśmy. Mam tam... ważne rzeczy, które wymagają mojej stałej opieki. Mogę nie pojawiać się tam przez pięć dni, potem grozi to już konsekwecjami, których nie udźwigniesz Hades, choćbyś się zesrał w te swoje włoskie spodnie od garnituru. 

     Parsknęłam śmiechem, zawsze bawią mnie przytyki w stronę Hadesa. On jednak nie wydawał się zadowolony z takiej odpowiedzi. Podszedł do Posejdona i popchnął go w stronę swojego pokoju. 

     - Musimy porozmawiać dupku. Na osobności. 

     Wyszli zostawiając mnie z cicho pochrapującym Tomem. Nawet nie chciałam podsłuchiwać. Gdy nadejdzie czas, wszystkiego się dowiem. 

    Przycupnęłam przy swoim łóżku, obserwując jak on oddycha. Położyłam mu dłoń na zaniedbanych włosach, czując pod palcami, że nie mył się ostatniej nocy. Gładziłam je delikatnie myśląc o tym jak na mnie patrzył na półpiętrze. Jakbym była... cenna. Ciekawe, nigdy nie czułam, by komukolwiek na mnie zależało. Moi rodzice woleli zalewać swoje życia alkoholem i trzymali mnie dla zasiłków. W szkole spałam. Ominęła mnie szansa na nastoletnią miłość, a dorosłość stanowczo nie zachęcała do amorów, gdy przepracowana wypruwałam flaki na spłatę kredytu i utrzymanie. Tutaj jednak leżał żywy dowód na to, że można czuć do mnie coś więcej niż pogardę. 

     Jest pijany- Szepnął cichutki głosik w mojej głowie- wytrzeźwieje to wycofa to co powiedział, albo nic nie będzie pamiętał. 

    Zatrzymałam dłoń i powoli zaczęłam ją wycofywać. Ten cichy wredny głos miał rację. Nie powinnam brać do siebie tych pijanych słów wypowiedzianych prawdopodobnie pod wpływem impulsu. Jestem żałosna. 

     Tom obrócił się powoli w moją stronę. Otworzył swoje oczy przypominające dwie czarne dziury i szepnął: 

    - Nie przestawaj proszę.

    Zastygłam jak spłoszone zwierze. Jego opuchnięta od alkoholu twarz wyrażała szczerą prośbę o kontynuację przerwanej czynności. Powoli skierowałam dłoń w stronę jego głowy wplątując palce mechanicznej dłoni pomiędzy czarne włosy. Czubkami palców delikatnie zarysowałam powierzchnię skóry. Przymknął delikatnie oczy i rozchylił usta z których wypełzło ciche westchnienie. Czy to się dzieje naprawdę? 

    Dotknął mojej twarzy ledwo muskając zarys szczęki. Zacisnął dłoń na karku i przesunął moje usta do swoich. 

     - PO MOIM TRUPIE!

      Drzwi do pokoju wyleciały z zawiasów gdy ciało Hadesa pchnięte siłą Posejdona wleciało do środka. Był nieprzytomny. Nim zdążyłam zareagować Tom poderwał się z łóżka i osłonił mnie własnym ciałem. 

    Zatłukę ich.... 

    Posejdon wparował do pokoju z oczami zaczerwienionymi od działania cerberosa.

     - Mówiłem Ci że nie będę brał tego świństwa, a ty mi to dodajesz do wody?! 

     - Uspokój się, bo zaraz Ci w tym pomogę - warknął Tom. 

     Posejdon wyglądał jakby coś rozsadzało go od środka, dugotał na całym ciele, ślina ściekała mu po brodzie, a oczy przepełnione krwią ciskały wściekłe spojrzenia pomiędzy mną a Hadesem. Zachowywał się jak zaszczute zwierze.

    - Kurwa mnie to BOLI- wrzasną - nie mogę brać tego świństwa, to kurwa BOLI.... 

    Widziałam jak Tom powoli wysuwa z kieszeni wielorazowy dozownik do Cerberosa. Przejęłam go i najdelikatniej jak tylko mogłam wbiłam go w jego udo. Ciałem wstrząsną dreszcz, a z oczu pociekły krwawe łzy. Zerwał się z podłogi i doskoczył do Posejdona. Zaczęli się szarpać na środku pokoju, raz jeden był na górze, raz drugi. Jednak widziałam, że to nasz cel ma chwilową przewagę siłową, którą zaczął wykorzystywać dość agresywnie. Gdy wziął głowę Toma między swoje dłonie i zaczął ją ściskać postanowiłam zainterweniować, zanim odegrałaby się tu scena jak z japońskiego festiwalu.... 

    Wparowałam z impetem w jego kolano. Dźwięk pękających kości i wrzask bólu zagrał w moich uszach. Zdążyłam jeszcze chwycić go za kostkę nimmną rzucił, dzięki czemu stracił równowagę i runął jak długi. Oderwana od powierzchni ziemi przeleciałam nad Hadesem i z łoskotem uderzyłam w ścianę pozostawiając w niej drobne zagłębienie. Całe powietrze uleciało z moich płuc, a proteza zamontowana na szybko przed wejściem do baru spadła z mojego kilkuta. 

    Posejdon zobaczył, że śmiercionośna broń którą mu groziłam jest w zasięgu ręki. Podczołgał się do niej i z okrzykiem triumfu obrócił ją w moim kierunku i nacisnął jedyny guzik, który się na niej znajdował. 

     Na podłogę wysypały się ze skrytki na przekąski czerwono białe cukierki cynamonowe. 

     Wykorzystując jego dezorientację i fakt, że chwilowo nie mógł chodzić- wstałam i podbiegłam do niego.

     - Dobranoc słodki książę- powiedziałam, poczym wymierzyłam pozadnego kopniaka w tył czaszki Posejdona.

                                  *     *     *     *  

    Hades, Tom i ja doszliśmy już do siebie. Każdy poobijany, ale żywy i przytomny. Pełen sukces! 

     - Czemu chujek jest tak cholernie silny?- spytałam.

     - Bo cerberos działa na niego zupełnie inaczej. Kompletnie go nie trawi. Malutka ilość zapewnia mu chwilowy przypływ niesamowitej siły, ale po pięciu minutach spowrotem jest sobą. - wytłumaczył Hades. 

     - To na chuj mu to dałeś... 

     - Żeby go wkurwić, mieć jawny powód do spacyfikowania go, związać jak szynkę na święta i zawieźć do siedziby na spotkanie z Zeusem... Posejdon od roku nie wykonał powierzonej misji. Szlaja się tylko po miastach potrowych... chleje, dupczy i ćpa... - westchnął i przetarł twarz - nie spodziewałem się tylko że będzie aż tak silny.... ostatnio pokonałem go sam, ale widzę że z czasem staje się potężniejszy. I ten post od Cerberosa... 

     Tom milczał odkąd uratowałam mu tyłek. Siedział wpatrzony w ścianę, wyglądał jak bardzo smutny demon, z krwawymi wyschniętymi szlakami łez przecinającymi jego wytatuowaną twarz. Stracił trochę włosów z boku głowy, Posejdon pewnie je wyrwał gdy zmasakrowałam mu kolano. Chciałam go dotknąć...

     Postanowiłam jednak najpierw spacyfikować Posejdona na tyle, by nam nie przeszkadzał, gdy się obudzi. Z bagarzu Hadesa wyciągnęłam naręcze grubych trytytek i linę. Plastikowymi obrączkami zapięłam jego kostki i nadgarstki, a liną obwiązałam go jak zdobycz na pajęczynie. Przez chwilę podziwiałam swoje dzieło. Piękne. 

    Podniosłam jeszcze z podlogi protezę i zamontowałam ją- tym razem porządnie. Nie miałam zamiaru się z nią rozstawać, bo faktycznie, bez niej wyglądałam na łatwy cel. Cukierki niestety były nie do odratowania. Wrzuciłam je do skrytki bez opakowań żeby łatwiej się je szamało, a teraz leżały na brudnej podłodze, na której walały się szczątki mebli, tynk ze ściany i trochę krwi... Już wiem czemu Hades tak sowicie zapłacił temu karczmarzowi. Na remont pokoju wystarczy z nawiązką.

    Podeszłam do chłopaków i podniosłam Toma z podłogi ciągnąc go za łokieć. pozwolił mi się zaciągnąć do łazienki, gdzie mogłam w odrobinę bardziej intymnych warunkach zapytać-

     - Nic Ci się nie stało? - zmoczyłam ręcznik i zaczęłam wycierać jego twarz z krwi- myślałam że roztrzaska Ci czaszkę.

     - Zrobiłby to. Ostatnio jestem bezużyteczny- wypalił - nie mogłem ani uratować twojej ręki, ani obronić Cię przed tym zezwierzęconym kretynem.

     Chwycił mnie za metalową dłoń, czego oczywiście nie poczułam, i przyciągnął do siebie. Patrzył czarnymi oczami jakby chciał wejrzeć w moją duszę, badał mnie wzrokiem pełnym troski i... strachu. 

     - Tom nic mi nie jest. Ręką nie odrośnie, ale to była moja wina. 

    - To ja posłuchałem się Zeusa i nie powiedziałem Ci jaki jest cel misji. Gdyby nie moja głupota, miałabyś teraz obie dłonie. Gdyby nie moja słabość nie rzuciłby tobą o ścianę... 

     - A nawet oba łokcie, ale skoro to był rozkaz Zeusa to nie miałeś wyboru. Poza tym zawsze chciałam polatać. Też czasami potrzebuje pomocy, to normalne. Taki mamy zawód. 

    Przyłożył swoje czoło do mojego i trwał tak zawieszony w momencie czułości. Czułam jak jego oddech sie uspokaja, a mięśnie rozluźniają pod wpływem moich uspokajających słów. Powoli zaczęłam ściągać z niego przepocone i brudne ubrania, odsłaniając matową od czarnego i czerwonego tuszu skórę. Sieć skomplikowanych tatuaży zdobiła niemalże szczelnie całe jego ciało. Zatrzymałam się na guziku od spodni i uśmiechnęłam się.

     - Musisz się umyć. Cuchniesz Tom - i wyszłam, zostawiając go z tym spragnionym wyrazem twarzy sam na sam z prysznicem. 

     Zemsta za sytuację z celi była słodko gorzka. 

     Hades siedział przy głowie Posejdona, pilnując go jak grzeczny pies. Patrzył na mnie zdegustowany i nie krył, że wie co jest grane.

     - Nie macie gustu, oboje. I jesteście obrzydliwi.  

     - Obiecuje dalej masturbować się tylko do twojego wyobrażenia Hades. Dawaj go do samochodu i spadamy za pół godzinki. Zadzwoń po szofera czy coś. 

      - Wracamy jego statkiem. Na MAC-u jest towar, którego potrzebujemy do badań i kilka myśliwców dla Zeusa. 

     Wstał i klasycznie otrzepał się z paproszków. W tym przypadku na niewiele się to zdało. Zarzucił spętanego Posejdona na ramię i poszedł w stronę schodów. Obrócił się tylko na chwilę i syknął, że za pięć minut mamy być na dole. Co za kutas. Podreptałam w stronę łazienki. Spod drzwi buchała para, musiał myć się we wrzątku. Zapukałam. 

    - Przynieś mi z pokoju obok jakieś ciuchy!- odkrzyknął. 

     Znalazłam pokój z jego rzeczami i wzięłam jeden z czystych kompletów. Kusiło mnie, by zobaczyć co jeszcze ma ze sobą, ale nie chciałam naruszać tej prywatności. Wróciłam pod łazienkę, w której już nie słyszałam szumu wody i zostawiłam pakunek pod nimi. Zapukałam ponownie i odsunęły się gdy zza drzwi wyłoniła się czarna ręka ociekająca wodą. Wymacała czyste ubrania i porwała je szybko do środka. 

     - Poczekaj jeszcze z dwie minuty. Muszę zgolić włosy. 

    Hotelową maszynką to w dwie minuty możesz co najwyżej zdrapać sobie skórę z głowy - pomyślałam. Czekałam oparta plecami o ścianę. Gdy wyszedł odziany w klasyczną czerń, zrobił obrót dookoła własnej osi i spytał-

    - Jak Ci się podobam? 

    Brakowało mu włosów z jednej strony głowy. Spodziewałam się zobaczyć tam jeszcze więcej tatuaży, ale łeb świecił czystą bladą skórą osoby, która więcej czasu spędza w laboratorium niż na opalaniu. 

     - Wyglądasz jeszcze gorzej. 

     - Tak właśnie miało być - uśmiechnął się jak rekin i mrugnął do mnie porozumiewawczo- wiem, że i tak na mnie lecisz. 

     Zeszliśmy na dół. Właściciel przybytku płacząc liczył pieniadze, które dodatkowo zostawił mu Hades. Napiwek za trzydniową imprezę Posejdona, który utrzymywał Toma w stanie upojenia i za wszystkie zniszczone rzeczy. W barze nie było nikogo, poza nami. Za drzwiami minęliśmy Hadesa. 

      - Jezu chodź ile można na ciebie czekać- powiedziałam i zaśmiałam się gdy zaczął na mnie krzyczeć. Uwielbiałam denerwować tego dupka.

     Ruszyliśmy do portu, w którym Tom pokazał nam łódź Posejdona.

     - Tym popłyniemy na Cyklade. Tak nazwał statek.

     - Jestem autentycznie w szoku, że wybrał właśnie tą nazwę... - odparłam sarkastycznie. 

     Zapakowaliśmy się w czwórkę i odpaliliśmy silnik. Skierowaliśmy łódź w stronę pełnego morza z zamiarem odbicia przy klifie, za którym cumował wielki MAC- ship Cyklada. Zaczęłam się obawiać, co znajdziemy na jego pokładzie. Czemu nie chciał wrócić nim do rezydencji? 

poniedziałek, 11 października 2021

Rotten

   Poranek zapowiadał się świetnie. Za oknem promienie słońca muskały równo skoszony trawnik, drzewa uginały się od delikatnego wiaterku niosącego zapach lata i słodyczy wolnego dnia. Ja jak królowa rozmoszczona w puchowych kołdrach z aksamitnymi poszewkami na materacu korekcyjnym za grube tysiące, za który nie musiałam płacić z własnej kieszeni. Jadłam wyjątkowo pyszne śniadanie, tosty francuskie z płatkami migdałów i konfiturą malinową ze świeżych owoców. To wszystko okraszone syropem z daktyli, który był absolutnie obłędnym dopełnieniem. W filiżankach na tacy czekało na mnie gorące kakao i kawa ze śmietanką. Miałam zmieniony opatrunek na świeży, rana goiła się powoli przez truciznę, ale dzięki temu miałam wolne i mogłam robić co chciałam (spać) i nikt mi nie przeszkadzał (w spaniu i jedzeniu) bo zostałam swego rodzaju ofiarą tej firmy niczym Jezu... 

    - CO TO KURWA JEST!- piskliwy wrzask przedarł się nawet przez moje ogromniaste drzwi z dębu- TESS!!!

     Odłożyłam najciszej jak się da tacę z jedzeniem i przykryłam się wszystkimi kołdrami i poduszkami jakie znalazłam. 

    Stukocik eleganckich bucików włoskiej roboty i furkot eleganckiego skrojonego na miarę garnituru zbliżał się do moich komnat. 

     Drzwi otworzył z łoskotem, pewnie zrobił dziurę w ścianie klamką. A dziś skończyli łatać poprzednią... czułam jak niczym drapieżca rozgląda się po pokoju. Szukał mnie nie tylko z pomocą czujnych oczu, ale też nasłuchiwał jak nietoperz. Nie oddychałam. Zastygłam niczym trup. Nie mógł mnie znaleźć, to by była katastrofa.

    - Czuje... tosty... - wymamrotał niczym szaleniec- wiem, że tu jesteś... 

     Doskoczył do łóżka i zrzucił na podłogę wszystkie moje okrycia. Zostałam tylko ja, całe szczęście w piżamie oraz materac (korekcyjny, cholernie drogi, zawsze taki chciałam). 

    - Cześć Hades. Miło Cie widzieć, pięknie wyglądasz. 

    Wyglądał jakby zobaczył karalucha w swojej wymuskanej kuchni. Skrzywił się z obrzydzeniem. Miałam ogromną radochę bo w ręce trzymał mój mały prezent. 

   - Jeśli jeszcze raz zostawisz mi tą padlinę na poduszce to przysięgam, że złożę oficjalną skargę do Zeusa i zasugeruje umieszczenie Cię w ośrodku dla obłąkanych... 

   - Tym razem miałeś ją na twarzy. Nie na poduszce. 

    Zabawy moją dawną lewą ręką sprawiały mi wiele radości. Ostatnio położyłam mu ją w nocy na poduszce. Przykryłam ją kołderką i ułożyłam palce w geście digitus impudicus. Stare ale jare. Prawie przewrócił ośrodek do góry nogami, bo nie miał pojęcia że ją straciłam. Chodził z nią po ośrodku i pytał wszystkich po kolei "to twoja ręka chuju???". Teraz ułożyłam mu ją na twarzy w matczynym geście pieszczotliwie gładzącą jego policzek. To musiała być ciekawa pobudka. 

   - Ty jesteś... no po prostu pojebana jakaś... no nie mam słów po prostu, wyrzuć już ją wreszcie bo zaczyna naprawdę śmierdzieć!- cisnął nią w moim kierunku. Z plaśnięciem odbiła się od ramy łóżka i upadła mi prosto na nogi. Miałam wrażenie że jest połamana. 

     - Hades złamałeś mi rękę. 

     - To już nie jest twoja ręka, kikucie, tylko zgnilizna, którą mnie torturujesz. 

     Wyszedł i z impetem trzasnął drzwiami. 

    A był taki spokojny poranek... 

                         *      *      *      *     * 

    Tom wyjechał na misję i nawet się nie pożegnał. Szuka jakiegoś kretyna, który Pływa zdezelowaną łódką po oceanie zamiast polować na potwory. To kolejny napędzany cerberosem wariat. Ponoć naprawdę jest uzależniony... I teraz zostałam sama. Z jedną ręką na dodatek. Ubieranie się było moją najmniej ulubioną czynnością. Wszystko inne niemalże się nie zmieniło. Walka była ciężka, ale po założeniu obciążnika na kikut, odzyskałam równowagę. Mogłam już walczyć tylko jednym pistoletem, jednym nożem lub mieczem... karabiny odpadały, nie jesteśmy przecież w wymyślonym świecie gdzie seksowne wojowniczki strzelają z biodra i wychodzą z tego bez szwanku. Ja nie byłam ani super seksowna ani głupia. 

    Stałam przed szafą i wpatrywałam się w dziesiątki strojów przygotowanych specjalnie dla mnie. Każdy umożliwiał swobodną walkę, nawet kiecki, bo były skrojone tak, by nie ograniczać żadnych ruchów. Odejmowało im to lwią część uroku, ale byłam gotowa na to poświęcenie. Dziś jednak nie czekało mnie nic szykownego, lub niebezpiecznego. Miałam jedno umówione spotkanie i była to rehabilitacja. Z Ivanem. Jest przerażający. 

     Wybrałam luźne spodnie z twardego lnu. Miały grubą szeroką gumkę w pasie, opuszczony krok i do kompletu koszulę z tego samego materiału. Wyglądałam jak mieszanka ninja i handlarza przyprawami z Indii. Idealnie. 

    Włosy spinała mi sprzątaczka raz na dwa dni. Robiła jakieś dzikie warkoczyki ciasno przylegające do głowy, dzięki czemu kłaki przestały mi przeszkadzać. Wyszłam na bosaka, bo Ivan i tak każe mi chodzić bez butów. Tuptałam do podziemnej sali, śmierdzącej jak wilgotne terrarium z żółwiem.  Nienawidziłam tego zapachu. 

    Mój rehabilitant już czekał. Znów był ubrany w żonobijke i spodenki z dwoma paskami. Jego łysa łepetyna świeciła niczym aureolka nad Jeżuskiem. 

     - Powinna obciąć na łyso.

     - Ivan przestań, lubię mieć włosy. 

     - Miała nie nazywać Ivan. Imię to Pan Yo. 

     - Przestań się nabijać Ivan, zaczynajmy. 

     Spojrzał na mnie jak zwykle z ogromnym rozczarowaniem. 

       Przez kilka godzin wykonywaliśmy ćwiczenia ogólnorozwojowe, na refleks i równowagę. Obciążnik na kikucie obcierał mnie niemiłosiernie i musiałam robić sobie przerwy, bo uczucie rwania w nieistniejącej już dłoni niemal zwalało mnie z nóg. Nie sądziłam że coś czego nie ma może swędzieć. 

     Ivan nie odpuszczał mi żadnych zaniedbań z przeszłości. Już niemalże szpagat robiłam na zawołanie. Najchętniej zwinąłby mnie w precelek i wyturlał z sali za ciągłe pytanie czy był w KGB. pewnie był, ale nie chciał sie przyznać. 

    - Wróci jutro najlepiej łysa. 

    - Jeśli mogę Cię o coś prosić... nie pij tyle. Jesteś na to za młody.

    - Ma 80 lat, nie pije!

    - Każdy nastoletni Rosjanin tak mówi. 

    Machnął chudą ręką i zaczął gadać coś cichutko pod nosem. Ah, ten mój mistrz, szalony człowiek. 

     Resztę dnia planowałam spędzić na wkurwianiu Hadesa. Ostatnio ciągle siedział w rezydencji i dłubał w zwłokach Arachne. Śmierdział przez to jak jej leże, w którym utraciłam moją możliwość zapinania guzika w spodniach i zwijania skarpetek w kulkę. Teraz jednak nie było go ani w laboratorium, ani w pokoju. 

    W zasadzie nigdzie nie mogłam go znaleźć. Schował się. 

    W rezydencji kręciły się tylko służące i bliźniaki z piekła rodem. Pilnowali mnie, bo Zeus nie ufał mi do końca po tym jak zarzuciłam mu niekompetencje w przyszykowaniu merytorycznym do misji. Jakbym wiedziała, że idziemy na trujące pająkoczłowieki to założyłabym zupełnie inną kreację. Czołg na przykład. 

    Nie mogłam więc za karę opuszczać rezydencji aż dojdę do siebie. Strasznie nie uczciwe układy, bo ręką mi przecież nigdy nie odrośnie... 

                         *    *    *     *    * 

    Na kolację zrobili mi steka.  Wyglądał wspaniale, pachniał jeszcze lepiej, ale był w jednym kawałku. Patrzyłam na niego i na purré z marchewki jak na skarb, którego nie mogę dosięgnąć. Choć purré w sumie mogłam jeść jedną ręką. 

     Już chciałam wziąć mięso do ręki i jeść jak troglodyta, gdy do pokoju, jak zwykle bez pukania wszedł zaginiony Hades. 

     - Zostaw! Nie, nie, nie, to zbyt piękny kawałek mięsa byś jadła go jak zwierzę. 

     - Pokroisz mi w kawałeczki? Mamusia zawsze kroiła. 

     - Sama sobie pokroisz- usiadł na moim łóżku i wyjął zza pleców długie czarne pudełko z wygrawerowanym symbolem rodu Zeusa. - szef kazał mi zrobić dla ciebie rękę, żebyś przestała zostawiać starą gdzie popadnie. 

    - Sprzątaczka nie chce mi jej oddać.

    - Wyrzuciła ją. 

    - To oburzające. To tak jakby wyrzuciła mnie! 

    Hades wyjął z pudełka matową czarną rękę wykonaną z dziwnego lekkiego materiału. Była idealną repliką tej części którą Tom mi odciął. Nałożenie jej zajęło mu dosłownie chwilę, a po zapięciu wszystkich klamerek, przykleił mi elektrodę do karku. 

   - Poruszaj nią troszkę. Nie będzie się nadawała do walki i nie zastąpi Ci idealnie tego co straciłaś, ale kotleta pokroi. 

   To bez sensu. Po co mi złom, który może tylko widelec utrzymać. 

    - Ma też skrytkę na przekąski.

    O jezu chce ją mieć. 

    W jej wnętrzu faktycznie znajdowały się przekąski. Najlepszy prezent na świecie. 

    - Dzięki Hades. 

    Palce protezy poruszały się niemal równie płynnie, co te u prawdziwej dłoni. Łokieć zginął się i prostował, a nadgarstek oferował pełną gamę ruchów.  Całość była dziwnie lekka i zwinna, jej połączenie ze mną było tak naturalne... niesamowita technologia. 

    Wzięłam nóż i widelec w dłonie, by pokroić mięso. Nie sądziłam że tak bardzo zatęsknię za pełną samodzielnością. 

     Zjadłam w milczeniu zachwycając się zarówno smakiem jak i precyzyjnymi ruchami protezy. Zachowywała się jak prawdziwa ręką. Nie była tak powolna i toporna jak te, które widziałam w telewizji nim trafiłam do tego cyrku na kółkach.  

   - Ćwicz codziennie i zdejmuj ją przed snem. Ja musze juz jechać. 

    - Jest jakaś nowa misja? 

    - Tak, musimy ściągnąć Toma i jego... cel spowrotem do rezydencji. Sam nie da rady. 

    - A nie mogę jechać z Wami?

    - Dopiero co straciłaś kończynę na misji musisz odpocząć  

     - Jeśli jeszcze jeden dzień spędzę z tym Rosyjskim pijakiem to wyjde z siebie i stanę obok. To jakiś koszmar. 

     - Pan Yo pochodzi z Chin. 

     - Tobie też próbował to wcisnąć?

     Pokręcił tylko głową i westchnął.  Z obrzydzeniem otrzepał się z niewidzialnych pyłków i wygładził garnitur. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy i zastanawiał się co mi odpowiedzieć. 

    - Ja teraz wychodzę z rezydencji. Nie zdążyłabyś nawet... 

    Poderwałam się z łóżka i naciągnęłam dzisiejszy strój na piżamę. Ominęłam autentycznie zdegustowanego Hadesa (było mi widać kolana) i otworzyłam drzwi do swojej komnaty. 

    - Idziemy?